Herkules i Tezeusz wracają z wojny. Po drodze zostają zaatakowani przez opłaconych zabójców, którzy, gdy tylko dowiadują się z kim mają do czynienia uciekają w popłochu.
Herkules dowiaduje się ,że jego ukochana Dejanira postradała zmysły. Aby ją uratować musi udać się do Hadesu i wykraść Kamień Zapomnienia...
Tak to w dużym skrócie wygląda. Bava oświetla mitycznego herosa kolorowymi lampkami i rzuca w scenerię rodem z gotyckiego horroru.
Nigdy przedtem nie miałem do czynienia z peplum, tj. filmami spod znaku miecza i sandałów. To był mój pierwszy kontakt z tym gatunkiem.
Film zrobił na mnie wrażenie stroną wizualną. Scenografie są przepiękne, kolorowe oświetlenie jeszcze dodaje im uroku, w dodatku wszystko jest pięknie eksponowane przez panoramiczne zdjęcia. Wnętrze pałacu króla Lico i Wyrocznia Delficka to najlepsze tego przykłady.
Efekty specjalne postarzały się mocno, ale z godnością. Są archaiczne, ale nie na tyle, by wpadały w śmieszność. Choreografie walk niestety wyglądają za to dość biednie.
Aktorsko film trzyma przyzwoity poziom. Reg Park to solidny Herkules, a villainem jest tutaj sam Christopher Lee, który jak zawsze, dostarcza przyzwoitą kreację, nawet mimo niewielkiej ilości materiału jaki ma do dyspozycji.
Problem Bavowskiego Herkulesa jest taki, że jest niezwykle nużący i płytki. Bohaterowie są bardzo słabo zarysowani, motywacji antagonisty nie poznajemy prawie wcale - jest zły bo tak, chcę władzy absolutnej... typowe.
Brakuje tu jakiegoś tła, charaktery, czegoś, co czyniłoby tę historię angażującą i zapadającą w pamięć.
Poza ładnymi widoczkami "Hercules in the Haunted World" nie oferuje sobą nic więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz