O sequelu "RoboCopa" krążą opinie różne. Pozytywne, czy nie, zawsze "RoboCop 2" jest uznawany za twór gorszy od swojego pierwowzoru. Ja uważam, że to bardzo dobry film. Nie wolny od błędów, ale bardzo dobry.
Za scenariusz odpowiedzialny był Frank Miller, ten sam facet, który odpowiedzialny był za "Sin City" i komiks "Powrót Mrocznego Rycerza". To, co Frank zaprezentował studiu okazało się niemożliwym do przeniesienia na ekran, dlatego zatrudniono kolejnego scenarzystę, który miał pomysły Millera mocno przytemperować. Nie wiem ile z oryginalnego skryptu pozostało, ale Miller był zawsze obecny na planie zdjęciowym, a nawet dostał małe cameo.
Fabuła "RoboCopa 2" jest troszkę poplątana.
W Detroid popularny staje się nowy narkotyk - Nuke, produkowany przez gang pod wodzą niejakiego Caina. Cain jest psycholem z kompleksem boskości i chce "dostarczyć ludziom Raj".
Na ich tropie jest nasz poczciwy blaszak, niestety z pierwszej dużej konfrontacji wychodzi rozmontowany na kawałki. Naprawdę.
W międzyczasie OCP postanawia przejąć władzę w Detroid, wykorzystując m. in. fakt, że miasto jest winne firmie kosmiczną sumę pieniędzy.
Chaos na ulicach się pogłębia, więc powstają plany stworzenia nowego policyjnego cyborga. Żeby wszystko poszło gładko OCP próbuje też sabotować samego RoboCopa.
"RoboCop 2" nie bardzo wie czym chce być, zwłaszcza w pierwszej połowie. Są dwie takie sceny, które nie tylko wywołały u fanów negatywne odczucia, ale też gdyby je wyciąć, film niczego by nie stracił.
Pierwszą sceną jest... Murphy śledzący swoją żonę i ma potem przez to spore kłopoty. Kiedyś nie lubiłem tej sceny. Teraz mam o niej trochę lepsze zdanie, bo widzimy, że Murphy, mimo odzyskania swojej świadomości zwyczajnie nie może wrócić do tego, co było. Jest wielką maszyną i przez to nie może być ze swoją żoną, ani prowadzić życia jak dotychczas.
Druga scena nie jest już taka dobra. Jak już wspomniałem, Murphy zostaje zdemontowany przez zbirów Caina. Pewna wrednia ździra z OCP chce go sabotować, więc napycha mu do głowy masę dyrektyw, zmieniając go w wygłaszającego pogadanki, naiwnego, przesadnie grzecznego... mięczaka. Może i miało to być zabawne, dla mnie jednak było boleśnie żenujące. I jak się domyślacie, jest to całkowicie niepotrzebny wątek, który zostaje szybko rozwiązany i zapomniany.
Pierwszy "RoboCop" był przede wszystkim satyrą, ale wyróżniał go brak typowego dla lat 80tych kiczu. "RoboCop 2" jest kiczowaty jak cholera.
Stara się nawiązać do satyrycznej wymowy swojego poprzednika z efektem... niezadowalającym.
Programów telewizyjnych jest niewiele, a gdy już się pojawiają to są całkowicie zbędne.
OCP znikąd stało się zła i chciwą korporacją. Tak samo prezes, albo "Old Man" z sympatycznego, racjonalnego człowieka zamienił się w zimnego, bezwzględnego buca.
Jestem w stanie kupić postać burmistrza Detroid, bo jest jednym z niewielu elementów komediowych, które działają (jeśli nie jedynym).
Na upartego jestem w stanie też kupić postać Hoba. Dzieciak, który go zagrał spisał się przyzwoicie. Patrząc na to, jak potrafi się zachowywać dzisiejsza młodzież, z perspektywy czasu mogę go zakwalifikować jako element satyryczny, ale będzie to bardzo naciągane.
OK, negatywy mamy już za sobą, zobaczmy co ten film robi dobrze.
Pierwszy "RoboCop" zasłynął z solidnej dawki przemocy. Sequel idzie z tą przemocą jeszcze dalej.
Ton filmu jest mroczniejszy i poważniejszy. Detroid jest jeszcze bardziej dystopijne, RoboCop dostaje po tyłku, i tak dalej.
Obsada z części pierwszej powraca i sprawuje się tak samo dobrze. Obok nich pojawia się Tom Noonan jako Cain i dostarcza świetny czarny charakter.
Muzyka uległa całkowitej zmianie. Żaden motyw z części pierwszej tu nie występuje. I choć szanuję soundtrack z pierwszego "RoboCopa", kompozycje Leonarda Rosenmana z tego filmu przypadły mi do gustu bardziej.
Pod względem akcji "RoboCop 2" jest, moim skromnym zdaniem, ciut lepszy. Dlaczego? A no bo pojawia się sam RoboCop 2, a dokładniej mówiąc Robo-Cain. Sam jego design wygląda imponująco, w dodatku jest to jedna z najlepszych animacji poklatkowych jakie w życiu widziałem. Rzadko się zdarza, żeby ten efekt zestarzał się tak dobrze. W dodatku jego użycie jest tutaj iście spektakularne.
"RoboCop 2" stracił wiele charakterystycznych dla oryginału cech, a także jego urok i głębię. Otarł się nawet o jego obrazę. Największy problem tkwi jednak w tym, że jest to sequel kompletnie bezcelowy. Nic tu nie zostało rozwinięte, nic nowego nie zostało przedstawione.
Ale, gdy doszło do tej ostatniej konfrontacji dwóch cyborgów, z miejsca zapominałem o wszystkich wadach.
Mimo wszystko bawiłem się dobrze i jest za co ten film chwalić. Tom Noonan jest świetny, atmosfera jest cięższa, a walka z Robo-Cainem jest najlepszą sceną akcji w całej trylogii.
Z przymrużeniem oka, ale warto.