Oto ostatni film Kolekcji Horrorów Universala, który wyszedł w latach 40stych.
Gdy w ogóle usłyszałem o tym filmie, spojrzałem na jego tytuł i pomyślałem sobie, że to będzie jakieś kuriozum z upchanymi monstrami raz jeszcze. Znalezienie tego filmu zajęło mi kilka tygodni, ale na szczęście było warto.
"House of Horrors" to solidne i klimatyczne B. Opowiada on historię rzeźbiarza, któremu się w życiu nie wiedzie. Po tym jak pewien krytyk zmieszał jego pracę z błotem na oczach potencjalnego klienta rozważa skoczenie z mostu. Dostrzega jednak topiącego się mężczyznę i postanawia go uratować. Tym mężczyzną okazuje się morderca Creeper. Z jego pomocą artysta dokonuje zemsty na wszystkich krytykach, którzy negatywnie oceniają jego pracę. Co więcej, używa Creepera jako model do swojej najnowszej rzeźby.
Film przedstawia Rondo Hattona w roli Creepera i ten pan jest idealny. Tej twarzy długo nie zapomnicie. Nie mówi zbyt dużo, jest tajemniczy, na swój sposób przerażający i, może to tylko ja, ale leciutki, subtelny tragizm bije z tej postaci.
Martin Kosleck gra tutaj wspomnianego rzeźbiarza. To biedny psychol, który nie cierpi słów krytyki. Proste, ale nieźle zagrane, więc zostałem "kupiony".
Film ma swój klimat, chociaż fabuła jest bardzo prosta. Nie wiem czy coś tu kogoś zaskoczy, ale ogląda się "House of Horrors" przyjemnie. Alan Napier jest niezły w roli krytyka-dupka. Swoja drogą, ten pan często dostaje do odgrywania takie role.
Z tych wszystkich późniejszych B-klasowych filmów tejże kolekcji to jeden z tych lepszych. Nie bawi się w absurdy, nie kombinuje starając się robić nie wiadomo co. Jest prosty, klimatyczny i zapewnia nieco rozrywki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz