poniedziałek, 2 maja 2016

Hellraiser: Revelations (2011) reż. Víctor García

Moi drodzy, jeszcze nie skończyliśmy. Jak widzicie istnieje dziewiąta część "Hellraisera". Film tak gówniany, że nie chciałem go nawet recenzować. Zmieniłem zdanie, gdy usłyszałem, że ma powstać dziesiąta odsłona cyklu... tak, też jestem tym faktem głęboko zażenowany.

"Hellraiser: Revelations" zaczyna się od dwójki przyjaciół Stevena i Nico. Wyjeżdżają do Meksyku, żeby pić, pieprzyć się... i otworzyć piekielną kostkę. Przy okazji zdołali wszystko nakręcić.
Chłopcy znikają, taśma z ich wycieczki trafia w ręce ich rodzin. Obie familie spotykają się na kolacji, zachowują się jak kompletne buce, przy okazji starając się wykminić co się stało. Gdy nagle do domu przybywa ledwie żywy Steven... wtedy zaczyna robić się ciut dziwnie.
Pierwsze co kole w oczy to losowość tytułu. Revelations - objawienie, albo w odniesieniu do Biblii apokalipsa, jak sobie tam chcecie - nijak się ma do tego, co dzieje się w filmie. Poprzednie części nie miały z tym problemu. (Spoilery)
Hellraiser: Inferno (Piekło) - bohater trafia do Piekła, motyw prywatnego piekła jest eksplorowany.
Hellraiser: Hellseeker (Hell- piekło, Seek- szukać) - główny bohater Trevor chciał otworzyć kostkę szukając piekła.
Hellraiser: Deader - film był o sekcie o nazwie "Deaders".
Hellraiser: Hellworld.com - bo w filmie była strona internetowa Hellworld.com i była istotna dla fabuły.

Przez większość czasu siedzimy w pięknym domu razem z bandą podrzędnych bohaterów. Nie zostają oni przedstawieni w jakikolwiek sensowny sposób, więc każde ich bucowate zachowanie zdaje się brać kompletnie znikąd.
Gdy pojawia się Steve, wszyscy zaczynają wariować, twierdząc, że są uwięzieni w domu, że ktoś się na nich czai, i tak dalej... ale nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby zadzwonić po policję. Trzeba dramatycznie wziąć strzelbę i mówić ,że będzie się broniło swojej rodziny.

Film przeplatany jest flashbackami z wyprawy Steve'a i Nico. Tutaj twórcy chcieli nieco nawiązać do tradycji serii - gdy Nico zostaje zabrany przez Cenobitów, powraca tak samo jak Frank, jest pozbawiony skóry i jego kumpel stara się mu pomóc. O ile doceniam to, co chciano tu zrobić (są to też jedyne miejsca, gdzie film wykazuje się jakimkolwiek klimatem), tak jednowymiarowość bohaterów skutecznie odbiera chęci do śledzenia tego wszystkiego.
Od strony scenariusza nie jest kolorowo, a i dialogi potrafią człowiekiem mocno wstrząsnąć.
Gore w filmie jest całkiem niezłe, choć w ogólnym rozrachunku charakteryzacje wypadają mocno nierówno. Jedne wyglądają przyzwoicie, niektóre bardzo "plastikowo".

No i w ramach wisienki na torcie - oto, co pogrzebało ten film zupełnie.
Otóż Doug Bradley nie powraca tu jako Pinhead, jak się niedawno okazało, nie dlatego, że nie chciał, tylko po prostu nie mógł. Zastąpił go niejaki Stephan Smith Collins. Przede wszystkim facet wygląda okropnie w make-upie. Kostium, który dostał nijak nie przypomina tego, co nosił Bradley. Co gorsza, to tanie, gumowe wdzianko nawet nie leży na nim dobrze.
To i tak nic bo pan Collins daje radę wyssać wszelką godność ze swojej postaci swoim kuriozalnym, komicznym akcentem.
Gdybym nie wiedział, pomyślałbym, że to jakaś fanowska amatorka. Bo tak ten film się prezentuje. Bohaterowie są durni, scenariusz nie ma sensu, a Pinheada zamieniono w okrutny żart.
"Revelations" ma jeden ciekawy koncept... i na tym się kończy. Nawet "Hellworld.com" zostawił mnie z czymś więcej. Sequele Ricka Boty były złe, ale do tamtych filmów chciało mi się wrócić i od biedy doszukiwałem się w nich jakichkolwiek pozytywów. Tutaj mówienie czegoś takiego byłoby abstrakcją.
I choć film trwa tylko 75 minut... nie wiem, kto chciałby marnować na to swój czas... poza mną.

Na koniec oddajmy głos samemu Clive'owi Barkerowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz