Cordell wraca... znowu... jeszcze bardziej pokiereszowany.
Ale jak to? Dlaczego? Po co? A no, zostaje przyzwany przez czarnoskórego kapłana voodoo, który mówi coś o "duszach wołających o sprawiedliwość" i o tym, że dusza Cordella nigdy tak naprawdę nie zazna spokoju... ale nie mówi po co pozwolił Cordellowi znowu chodzić między żywymi.
Robert Davi powraca jako detektyw Sean McKinney i tym razem już można go określić mianem protagonisty. Przyjaźni się on z policjantką Katie Sullivan, która też dorobiła sobie przydomek "Gliny maniaka".
Katie bierze udział w strzelaninie podczas napadu na sklep. Zakładniczka, okazuje się być tak naprawdę wspólniczką włamywacza. Katie zostaje postrzelona i szanse na jej przeżycie są znikome. W międzyczasie prasa robi wokół niej burzę, bo policjantka zabiła zakładniczkę.
Szkalowanie walczącej o życie policjantki dociera do Cordella i ten mocno się wkurwia...
"Maniac Cop 3: Badge of Silence" jest wymuszonym sequelem, który pod niektórymi względami odstaje od dwóch poprzednich części. Jest gorszy, ale zachowuje swój urok i jest absurdalny do bólu. Podczas gdy część pierwsza była gatunkowym miszmaszem, a dwójka szła bardziej w stronę kina akcji, trójka skłania się bardziej ku slasherowi. Miejscem akcji jest szpital,co kojarzy mi się nieco z "Halloween II". Cordell zabija między innymi za pomocą aparatu do elektrowstrząsów.
Do "Badge of Silence" soundtrack skomponował Joel Goldsmith, syn wielkiego Jerry'ego Goldsmitha. Tę zmianę uważam za.. cóż, sensowną. Kompozycje Chattavaya z poprzednich odsłon gryzłyby się z bardziej horrorowym podejściem.
O ile nie można tu narzekać na nudę, tak serwowana fabuła jest naprawdę dziwna. Najpierw dostajemy po mordzie tym z dupy wziętym wskrzeszeniem i voodoo. Później jest ciekawiej - Cordell tym razem nie mości się za siebie, tylko za kogoś, kto jest w podobnej sytuacji, co on. Ale i to szybko zostaje wywrócone do góry nogami. Cordell zabiera Katie ze szpitala i żąda od kapłana, by ten ją też wskrzesił. Wszystko po to, żeby się potem... wziąć z nią ślub.
Finał wychodzi idiotycznie, w dodatku uwieńczony zostaje kuriozalną sceną pościgu. Bo widzicie, wybucha pożar i Cordella pochłaniają płomienie (widocznie twórcom tak bardzo się to spodobało w części drugiej, że postanowili to powtórzyć).
Palący się Cordell wsiada do samochodu i hajcując się przez cały czas ściga McKinnleya. I nie, samochód Cordella nie zajmuje się ogniem w ogóle. W OGÓLE.
"Maniac Cop 3" to frajda, ale inna niż dwie poprzednie części. O ile tam mieliśmy do czynienia z tanimi akcyjniakami z absurdalnym pomysłem, tutaj mamy kuriozalną historię wyjeżdżającą z coraz to dziwniejszymi pomysłami, traktującą się przy okazji zupełnie serio od początku do końca.
Jeśli jesteście wielkimi fanami tej serii - droga wolna. A nawet jeśli nie... to i tak jest na czym zawiesić oko. A w ramach wisienki na torcie jeden z najbardziej niedorzecznych pościgów jakie kiedykolwiek zostały odbite na taśmie filmowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz