Tym razem postanowiłem przybliżyć wam film, który był dla mnie jako kinomana punktem przełomowym. "Skanerzy" przedstawili mi w Davida Cronenberga i sprawili, że zapragnąłem poznać dogłębnie filmografię tego pana. Jasne, wcześniej, jak zapewne każdy, widziałem "Muchę", ale wówczas nie zwróciłem uwagi na to, kto był reżyserem. Sam pan Cronenberg stał się dla mnie swego rodzaju guru, a przygoda z jego dziełami na zawsze odmieniła moje patrzenie na filmy i kino w ogóle. Mogę śmiało więc powiedzieć, że nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie "Skanerzy". Dzięki kanadyjskiemu ekscentrykowi zrozumiałem, że film może być czymś więcej - sztuką. Przy okazji może przemycać różnorakie treści i aluzje pod płaszczykiem grozy, makabreski lub ciężkiego klimatu.
Tytułowi Skanerzy to ludzie ze zdolnościami telekinetycznymi. Z tego powodu jednak słyszą myśli wszystkich ludzi dookoła siebie. Pomysł przynosi na myśl X-menów, jednak ja myślę, iż Cronenberg swój film zainspirował... prawdziwym wydarzeniem. Mam tu na myśli lek o nazwie Talidomid, który w latach 60-tych wywoływał deformację płodów u kobiet w ciąży. A z racji tego, że cielesność i człowiek w każdym ujęciu pasjonowały Cronenberga, myślę, że nawiązanie jest jak najbardziej trafne.
Oczami głównego bohatera, Camerona Vale'a, będziemy poznawać wykreowany w filmie świat oraz odkrywać ciągnącą się intrygę. W tę rolę wcielił się Stephen Lack i początkowo dawał on radę, odgrywając człowieka zagubionego w całej sytuacji. Z czasem jednak jego gra aktorska wydawała mi się czasami strasznie nijaka i monotonna. Jestem jednak w stanie to wybaczyć, jako że Lack chyba wtedy nie miał jeszcze żadnego doświadczenia jako aktor. Wybija się za to Michael Ironside w roli antagonisty. Jest zimny, precyzyjny w swoim działaniu i odrobinę szalony. Solidny czarny charakter.
Dzieło Cronenberga jest ciekawą hybrydą horroru, kryminału i filmu szpiegowskiego, okraszoną wieloma charakterystycznymi dla niego cechami. Kreuje on naprawdę ciekawy świat dający dużo możliwości.
Mankamentem całości jest kilka ostro naciąganych scen i brak odpowiedniej dawki napięcia, na czym traci większość scen akcji. Film jednak to nadrabia. Fabuła i bez tego jest bardzo wciągająca bo sama intryga jest mistrzowsko skonstruowana i nawet na końcu jest lekko owiana mrokiem tajemniczości. Reżyser odsłania nam ją przez cały czas bardzo powoli, aby na końcu wywrócić wszystko do góry nogami.
Tak samo strona realizacyjna to mistrzostwo. Same sceny skanowania zdają się być idealnie skrojone. Montaż i charakteryzacja połączone z muzyką Howarda Shore'a dają niesamowity efekt. Dobrym pomysłem było dodanie do nich tych wszystkich dziwnych, nieartykułowanych dźwięków. Jeszcze bardziej podbudowują one klimat.
Co do charakteryzacji to nie mogę dużo wam powiedzieć, bo musiałbym zaspoilerować najlepsze sceny filmu, ale trzyma poziom nawet teraz, baa pewna mała scenka przeszła już do historii. Największe wrażenie i tak robi finałowy pojedynek Skanerów.
Zdaję sobie sprawę, że moja recenzja wydać się może mało precyzyjna i trochę nieprzemyślana, ale ciężko jest mi po prostu mówić o tym filmie. Gdy widziałem go po raz pierwszy, zrobił na mnie piorunujące wrażenie i robi je po dziś dzień, nawet jeśli zauważam różne zgrzyty. Na pewno pozostanie on jednym z moich ulubionych filmów.
Jasne, David ma na swoim koncie rzeczy lepsze, ale i z tym warto się zapoznać, bo jest to też dobry start, aby się z twórczością Kanadyjczyka zapoznać. Mamy tu wszystko, co charakterystyczne, jednak nie jest tak szalone i obrzydliwe jak jego inne dzieła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz