Dziś, 10go października jest rocznica śmierci Christophera Reeve'a. Z tej okazji wypadałoby cuś niecuś napisać na blogasku... dlatego też "Superman".
Z perspektywy współczesnego widza "Superman" będzie obrazem głupim, tandetnym, nudnym, kiczowatym i, w najgorszym wypadku śmieszny... i po części racja, ale dojdziemy do tego.
Film Richarda Donnera był pierwszą adaptacja komiksu robioną na poważnie i, nie oszukujmy się, przetarł szlaki i choćby sam Marvel dużo z niego w pierwszych fazach czerpał.
Nie jest to film całkiem poważny, ale też nie przegina z infantylnością i komiksowym przerysowaniem. To przede wszystkim kino familijne i trzeba mieć to jednak na uwadze.
Pierwsze 50 minut filmu zajmuje backstory. Od zniszczenia Kryptonu po dorastanie młodego Kal-Ela i odkrycie tego kim jest. Okres dorastania bohatera jest pokazany skokowo. Najpierw widzimy jak zostaje on znaleziony przez rodzinę Kentów, a później przeskakujemy do czasów liceum. Może się to wydawać zbyt duży i gwałtowny przeskok, ale mimo to film dobrze zarysowuje postacie, dostajemy tyle informacji ile trzeba, przez co później przechodzimy do konkretów.
Dobra historia wymaga dobrze napisanych postaci, a tych z kolei nie byłoby gdyby nie charyzma aktorów, którzy nie grali, a byli swoimi postaciami.
Christopher Reeve dał nam jedno z najbardziej rozpoznawalnych wcieleń Supermana. Podobnie mógłbym mówić o Margot Kidder, Genie Hackmanie i reszcie, ale pisanie po raz enty, że aktorzy spisali się znakomicie sprawia, że mam ochotę połamać klawiaturę.
Fabuła jest prosta, ale ciekawi, nawet mimo kilku dziecinnych, głupiutkich rozwiązań. Nie brakuje też kilku poważniejszych momentów i byłyby czymś naprawdę świetnym, gdyby film nie robił kuriozalnego wykrętu pod koniec. Tak, TA scena przeszła już do historii i może zepsuć pozytywne wrażenie po seansie.
Ale, jeśli się łyknie ten klimat, tę konwencję, to seans mija niezwykle przyjemnie.
Muzyka po dziś dzień jest rozpoznawalna przez chyba wszystkich. Początkowo skomponowana przez Goldsmitha, a później ostatecznie przez Williamsa, nosi w sobie cechy charakterystyczne dla obydwu i jest... najzwyczajniej w świecie epicka i piękna.
Film zebrał Saturny za efekty specjalne. Faktem jest, że zestarzały się niemiłosiernie i mogą razić w oczy. Mimo to muszę je pochwalić, bo mimo archaiczności, wykonanie jest solidne. Też, jest to coś co może i troszkę straszy, ale jednak nadaje całości smaku.
Czy polubicie "Supermana", czy nie to zależy głównie od waszego podejścia. Jeśli przełkniecie archaizm, infantylną stylistykę, której się konsekwentnie trzyma, to będziecie się dobrze bawić. To małe arcydzieło, trzeba się tylko do niego przyzwyczaić.
Jest staroświecki, ale przy tym urokliwy i klimatyczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz