John Carpenter ma na swoim koncie masę zajebistych filmów. Niezależnie od tego jakimi środkami dysponuje, zawsze raczy nas mocną atmosferą, wizjonerskim pomysłem i boskim soundtrackiem.
Moim ulubionym (zaraz za "Halloween") filmem tegoż pana jest "W paszczy szaleństwa" - trzecia odsłona tzw "Apokaliptycznej Trylogii, do której zalicza się także "Coś" i "Książę Ciemności".
John Trent jest twardo stąpającym po ziemi inspektorem ubezpieczeniowym, który wszędzie wietrzy podstępy. W swojej pracy jest niezrównany. Jednak kiedy podejmuje się znalezienia pisarza, Suttera Caine'a, jego poczucie rzeczywistości zostanie zachwiane przez coraz to bardziej absurdalne wydarzenia.
Carpenter, będąc oczywistym fanem klasyki, był też fanem H. P. Lovecrafta, do którego to również niejednokrotnie nawiązywał. W swoich horrorach wielokrotnie odwzorowywał klimat z opowiadań pisarza, jednak przy okazji "W paszczy szaleństwa" pozwolił sobie na 95-minutowy hołd. Ilość nawiązań, większych lub mniejszych jest gigantyczna.
Akcja zaczyna się w psychiatryku, gdzie nasz główny bohater snuje swoją opowieść jednemu z lekarzy. Opowiadania Lovecrafta zawsze były pisane w pierwszej osobie...
Ów bohater, twardy realista staje w obliczu zdarzeń, które powoli doprowadzają go do obłędu...
Sutter Caine jest ekscentrycznym samotnikiem piszącym o wyłaniających się z mroku potworach i przedwiecznych bóstwach, które chcą przejąć władzę nad światem. I choć w teorii postać miała nawiązywać do Stephena Kinga, tak bardziej mu do samotnika z Providence, w mojej opinii.
Teraz czas na bardziej subtelne nawiązania, a mianowicie okładki ksiażek Caine'a. Wszystkie jego powieści noszą, lekko zmienione tytuły opowiadań Lovecrafta.
"The Thing in the Basement" to "The Thing in the Doorstep" (Coś na progu)
"Haunter out of time" to krzyżóka "Shadow out of time" (Cień z poza czasu) z "Haunter of the dark"
"Whisperer of the Dark" to "Whisperer in the Dark" (Szepczący w ciemności)
"Hobb's End Horror" to rzecz jasna "Dunwich Horror"
Sam tytuł filmu z kolei "In the Mouth of Madness" odnosi się do "At the Mountains of Madness" (W górach szaleństwa).
Staruszka w hotelu ma na nazwisko Pickman, co odnosi się do "Modelu Pickmana".
Poza tym, Carpenter pozwolił sobie na małe aluzje do klasyki lat 50tych. Hobb's End to nazwa stacji kolejowej z filmu Hammera "Quatermass and the Pit", w jednej ze scen w TV leci "Robot Monster", a nawet David Warner ma tutaj krótki epizod... no wiecie, fotograf z "Omenu.
Film Carpentera ma kilka klimatycznych scen. Niektóre sekwencje, scenografie, potworki w ciemnościach robią swoje. Jednak to końcowa scena ma w sobie najwięcej Lovecraftowskiego fatalizmu.
Mimo wszystko nie jest to tak silna atmosfera, jak w przypadku poprzednich dzieł reżysera. Odczuwalny jest tutaj brak porządnego soundtracku. Poza motywem przewodnim nic nie zapada tu w pamięć.
Może drażnić kilka mocno sztampowych chwytów, jak ruszający się obraz.
Animatronika potworków, choć robiąca wrażenie, jest mocno archaiczna.
Postać Trenta jest realistą, czasami do granic absurdu, co też miejscami może irytować. Jego tok rozumowania bywa głupi, on sam ostro przerysowany. Jednak gdy zaczyna mu odbijać, wtedy robi się zabawnie.
Widzicie, przerysowane aktorstwo, czy kiczowate stworki można uzasadnić obraną konwencją Carpenter nie bierze swojego filmu śmiertelnie poważnie i wplata w niego sporą dawkę czarnego humoru. Od absurdalnych scen, po genialne teksty Caine'a i Trenta, stawia tutaj na czystą rozrywkę.
Wszystko temu sprzyja, bo z każdą minutą fabuła robi się coraz bardziej poplątana, kolejne nieprzewidywalne sceny wyskakują na nas i... seans mija błyskawicznie. Poważnie, te 95 minut mija jak 5 minut.
"W paszczy szaleństwa" w pewnych aspektach nie jest może szczytem umiejętności Carpentera. Jako szalony komedio-horror to pobania się i pośmiania pasuje jednak idealnie. Nastawiony wyłącznie na zabawę, odnosi się z szacunkiem do rzeczy, do których nawiązuje.
Rewelacyjny film, aż sobie odświeżę niedługo
OdpowiedzUsuń