Wszystko się kiedyś kończy. Prawdą jest, że "Hellraiser" ma jeszcze całą masę kontynuacji, jednak jego główny cykl kończy się na "Bloodline". Późniejsze odsłony były zamkniętymi opowieściami w jakiś sposób związanymi z Piekielną Kostką.
Czwarta część cyklu rozpoczyna się w przyszłości, na stacji kosmicznej, gdzie Dr. Paul Merchant postanawia położyć kres istnieniu cenobitów. Wszystko komplikuje się wraz z pojawieniem się wojskowego promu. Schwytany Merchant zaczyna snuć opowieść o powstaniu kostki.
Tutaj film zaczyna mieć nieco konstrukcję noweli filmowej.
W pierwszym akcie, poza wyżej opisanym wprowadzeniem, obserwujemy jak Phillip L'Merchant konstruuje kostkę-układankę dla bogatego ekscentryka, co kończy się przywołaniem pierwszych demonów.
Sam segment, epizod, jakkolwiek to nazwać, jest zrealizowany całkiem solidnie, w każdym razie posiada on najlepszą atmosferę. Gotyk zmieszany z surrealizmem i podkreślony przez mnóstwo mroku.
Samo odkrycie tajemnicy kostki może być przyjęte przez widza bez większych emocji, lub też zostać uznane za niepotrzebne obdzieranie z tajemniczości. Faktem jest, że stać ich było na o wiele ciekawsze 'back-story', ale to co jest może sobie być i urazić nikogo też nie powinno.
Drugi segment dzieje się w czasach współczesnych, gdzie poznajemy Johna Merchanta. Jest on odpowiedzialny za powstanie budynku, który mieliśmy okazję podziwiać pod koniec "Hell on Earth" (tak myślę, że to ten sam). Odwiedza go Angelique, diablica przywołana przez kostkę na początku, wraz z Pinheadem. Będą starali się zmusić Merchanta do stworzenia czegoś, co raz na zawsze otwarłoby bramy Piekła.
Z "Bloodline" jest problem taki, że jako zamknięcie serii rozczarowuje na każdym polu i powód jest bardzo prosty - nie korzysta ze swojego potencjału.
Trwa zaledwie 78 minut i, mimo swojej segmentowej budowy, najwięcej czasu siedzimy w czasach współczesnych.... czyli wszędzie tam, gdzie widz nie chce siedzieć, bo z jednej strony ma mroczną, wiktoriańską atmosferę, genezę kostki, a z drugiej zaś demony na stacji kosmicznej (!).
Mnie najbardziej ciągnęło do tego drugiego.
Finał rozegrany został kompletnie bez pomysłu i sam Pinhead wychodzi w nim na skończonego idiotę, a szkoda, bo w "Bloodline" miewa jedne ze swoich najlepszych momentów i kwestii. Rozumiem zamysł - demon zostaje oszukany przez nowoczesną technologię, ale można było to zrobić o wile lepiej.
"Hellraiser: Bloodline" nie jest złym filmem. Jak na czwartą odsłonę niskobudżetowego horroru, broni się całkiem nieźle i nawiązuje w wielu miejscach do poprzedników - a to znajoma kwestia, motyw, czy nawet praca kamery.
Nie wszystko jednak zostało przemyślane, dobre pomysły szybko się skończyły i ostatecznie zabrakło filmowi wyważenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz