niedziela, 15 listopada 2015

Hellraiser III: Hell on Earth (1992) reż. Anthony Hickox

Anthony Hickox zaczynał jako reżyser niskobudżetowych horrorów, mało popularnych i często niedocenianych. Nie można mu jednak odmówić stylu, który kultywował przy każdej możliwej okazji, a jest on dość "kreskówkowy",  składa się ze stosowania przeróżnych psychodelicznych, przerysowanych ujęć, głównie szerokokątnych. Przy tworzeniu klimatu sprawdzało się to nieźle i dodawało całości pierwiastka pojebaństwa.
To właśnie temu panu przypadło wyreżyserowanie trzeciej odsłony "Hellraisera", czyli "Hell on Earth".

 Joey Summerskill jest reporterką bez szczęścia do tematów. Będąc w szpitalu jest świadkiem dziwnego zdarzenia - przywieziony mężczyzna jest cały w ranach od haków na łańcuchach, a podczas operacji jego głowa eksploduje. No dzień jak codzień dla lekarzy.

Joey wraz z dziewczyną Terri próbują dowiedzieć się czegoś o całym zajściu i przy okazji o Kostce. Ich małe śledztwo prowadzi ich do dokumentów pozostałych po instytucie Channarda z poprzedniej części. W skutek tego wszystkiego z naszą reporterką kontaktuje się duch Elliota Spancera, który mówi jej, że musi ona powstrzymać jego złe alter-ego, czyli Pinheada.

Pinhead jest uwięziony w groteskowym posągu, powstałym w skutek zakończenia części drugiej, a żeby się uwolnić potrzebuje krwi i ciał... standard. Pomaga mu w tym bucowaty właściciel nocnego klubu, były chłopak Terri, J. P. Monroe.

Na ten sequel czekać trzeba było cztery lata, a rezultat jest rzeczą przedziwną.
Zmiana klimatu nastąpić musiała, bo to już inne dziesięciolecie i inny rodzaj horroru. To już nie jest ten sam zimny, groteskowy klimat co w "Hellbound", zamiast tego Hickox idzie w kierunku swojej własnej psychodeli. To wciąż "Hellraiser", ale zupełnie inny, nawet na tle późniejszych odsłon.
Twórcy pozwolili sobie na szereg subtelnych i całkiem przyjemnych nawiązań do dwóch poprzednich filmów.
Mocno ewoluował tutaj Pinhead. Poznajemy jego historię, ma on o wiele większą rolę i masę genialnych tekstów do wypowiedzenia. Rzeź jaką robi też jest niczego sobie.

Na zmianę protagonistki można kręcić nosem, ale Terry Farrell jest tylko odrobinę gorsza od Ashley Laurence. Da się jej postać lubić, aktorsko też niczym nie razi.

Z fabularnego punktu widzenia film nie ma żadnego sensu. Nie poznajemy przyczyn tego, czemu Pinhead robi tę całą rozpierduchę, ale jako, że już "Hellbound" nie przejmowało się wyjaśnianiem czegokolwiek, to można przymknąć na to oko... chyba.
Różne dziwne pomysły przychodziły scenarzyście do głowy, w rezultacie trzeci "Hellraiser" jest de facto pokręconą psychodelą.

"Hellraiser III" ma w zanadrzu dwie naprawdę mocne sceny, które mogą rekompensować sporą część niedociągnięć. Pojawia się kilku nowych Cenobitów, niektórzy wyglądają naprawdę fajnie i szkoda, że pojawiają się na ostatnie 20 minut.
Są także sceny i wątki, zdające się ni w ząb tu nie pasować. Joey miewa sny o swoim ojcu, który zginął na wojnie. Same w sobie może nie są złe, ale przedstawione są nam w taki sposób, że widz może poczuć jakby nagle przeskoczył do zupełnie innego filmu.

A efekty specjalne?
Charakteryzacje i gore są obłędne, cała reszta efektów sprowadza się do rozciągania, przekrzywiania obrazu, zupełnie jakby dziecko bawiło się w photoshopie. Wygląda to co najmniej głupio i skutecznie pozbawia dramaturgii.
Jak na trzecią część niskobudżetowego horroru, jest dobrze. Kilka dobrych pomysłów i kilka chybionych. Zmienia się nieco stylistyka i klimat, co ma swoje dobre i złe strony. Wprowadza ciekawe zmiany, ale w porównaniu z poprzednimi częściami, jest dość mocnym rozczarowaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz