Nowe "Gwiezdne Wojny" miały premierę w grudniu, ja z kolei udałem się do kina jakieś 2 dni temu i wyszedłem mimo wszystko z pozytywnymi wrażeniami. Jak długo zwlekałem z seansem, tak długo opinie na temat filmu były mocno pozytywne. Niedawno zaczęła się moda na falę hejtu na "Przebudzenie Mocy". Padają słowa krytyki na wtórność, krytykowany jest czarny charakter... a ja przyglądam się temu z konsternacją i załamuję ręce.
Prawdą jest, że film kopiuje fabułę "Nowej Nadziei" praktycznie kreska w kreskę, przez co faktyczne smaczki i odniesienia również jawią się jako zrzynka.
Znów powraca coś na wzór Gwiazdy Śmierci, znów Rebelia, yyy... to znaczy, Ruch Oporu stara się ją zniszczyć z pomocą planów, które są przechowywane w małym droidzie. Generał Hux pełni tutaj rolę Moffa Tarkina, tylko z większym pierwiastkiem Adolfa Hitlera.
J.J. Abrams chciał zagrać na sentymencie widzów, jednak zrobił to w sposób niezgrabny. Dla porównania, taki "Mad Max: Fury Road" zrobił to dobrze rzucając masą aluzji, ale nie kopiując całych wątków z poprzednich odsłon.
Głupkowaty humor, obecny w filmie odstraszał mnie na początku, ale im dalej w las, tym mniej go jest... na szczęście. Swoje korzenie ma on w adaptacjach komiksów Marvela, z które Disney również odpowiadał.
Jest także masa niewyjaśnionych wątków, ale to jest już podyktowane przez obrzydliwy trend jaki zapanował w Hollywood. Wprowadzimy do fabuły coś, nie wyjaśnimy tego, tak, żeby było na sequel. Co prawda tutaj nie jest to tak dosadne jak w "Terminator: Genisys", ale jednak jest obecne.
Mogę jeszcze zrozumieć, że Finn radzi sobie z mieczem świetlnym. Jest szturmowcem, jakieś szkolenie w walce bronią białą mógł mieć. Rey za to umie wszystko stanowczo za szybko.
Czy te błędy odebrały mi przyjemność z oglądania? Absolutnie nie. Nie ważne jak powtarzalny by ten film nie był robi dla serii ogromną przysługę, bo wraca klimat futurystycznej baśni. Powróciły praktyczne efekty specjalne, a te komputerowe zostały znacznie ograniczone. Lokacje są prawdziwe, aktorzy nie ganiają po blue-screenie przez całe 2 godziny.
Poza tym, "Przebudzenie Mocy" ma bohaterów, ma protagonistkę w postaci Rey. Takie "Mroczne Widmo" nawet nie miało głównego bohatera, baa, żaden z bohaterów nie miał nawet osobowości. Nawet Finn, na którego wszyscy narzekali (bo kolor skóry) okazał się sympatyczną postacią. Wszyscy mają swoje wzloty i upadki, podczas trwania historii coś osiągają, zmieniają się, boją się, czują złość... są po prostu bliskie widzowi. Wszystko to, co kochaliśmy w Starej Trylogii, a co zostało zarżnięte przez Lucasa w prequelach jest właśnie tutaj.
Tak na marginesie, podoba mi się, że The New Order to ostentacyjni galaktyczni hitlerowcy. To jest przerysowane, ale to akurat ten rodzaj przerysowania, który się fajnie ogląda.
Dostajemy oryginalny czarny charakter. Kylo Ren jest złożoną psychologicznie postacią. To zwykły facet, z kompleksami, który chce być taki jak Darth Vader, chce, żeby się go bano i go szanowano. Dlatego też nosi maskę, a gdy ją ściąga, to sam jest zażenowany swoim wizerunkiem. To postać, która de facto nie jest zła. On chce być zły, bo widzi w tym szansę na stanie się kimś potężnym. To zagubiony człowiek. Zwykły człowiek i to jest w nim tak ciekawe. Co więcej, jest na tym samym "poziomie rozwoju" co protagoniści. Początkujący bohaterowie stają w szranki z początkującym bad-guyem. Czegoś takiego jeszcze nie było i nie mogę się doczekać jak to zostanie rozwinięte w kontynuacji.
Scena, w której zabija Hana Solo była jak bomba zegarowa. Wszyscy wiedzieli do czego to zmierza, po prostu czekali, aż wybuchnie i w rezultacie i tak wszystkich zmiotła. I nikt nie ma prawa się wkurzać, bo sam Ford chciał zabić swoją postać już przy okazji "Imperium Kontratakuje".
To z kolei prowadzi do innej rzeczy - emocji. Finał "Przebudzenia..." jest równie naszpikowany emocjami co Bitwa o Endor. Z jednej strony zegar tyka, z drugiej mamy walkę na miecze w starym stylu. W Starej trylogii podczas tych starć nie chodziło o samą walkę, ale o to, co za nią stało.
"Nowa Nadzieja" miała najbardziej archaiczną walkę ze wszystkich, ale nie w tym rzecz. Lucas inspirował się wtedy kinem samurajskim Kurosawy. Vader i Obi-Wan są jak dwóch samurajów, którzy stają na przeciw siebie. Jednak to, co czyni ich pojedynek intrygującym jest stojąca za nim tajemnicza przeszłość.
W "Imperium Kontratakuje" Luke przybywa uratować swoich przyjaciół, z trudem panuje nad swoją złością i Vader stara się to podsycić i przeciągnąć go na Ciemną Stronę.
"Powrót Jedi" ma najkrótszą walkę ze wszystkich, ale też najbardziej efektowną. Luke chce odkupić ojca. te 2-3 minuty zamykają w sobie wszystko to, co widzieliśmy przez 3 filmy, cała tę relację między nim a Vaderem.
Prequele miały dobre choreografie walk, ale ładunek emocjonalny gdzieś zniknął. Lubię pojedynek z Darthem Maulem, ale trwająca 10 minut walka Obi-wana z Anakinem to zdrowa przesada, zwłaszcza, że nie towarzyszyły temu żadne emocje.
Tu nie chodzi o samo stukanie się mieczami, ale o to co dzieje się między postaciami.
Ludzie jednak zdają się tego wszystkiego kompletnie nie zauważać i wytykać w kółko, że odgrzewany kotlet jest zły. A ja na to mówię - pierdolnijcie się wszyscy w głowę. Tak porządnie.
Gdy wyszedł pierwszy teaser "Przebudzenia Mocy" wszyscy od razu chóralnie krzyknęli "Gówno!" "Co to kurwa jest!?".
Został skrytykowany miecz Kylo Rena bo był zupełnie inny od tych, które znamy. Został skrytykowany BB-8, bo nie wyglądał jak R2-D2. Został skrytykowany Finn bo był... czarnoskóry. Wszyscy dostali takiego pierdolca na tym punkcie, że zacząłem się poważnie zastanawiać, jak można być tak prymitywnym. Zwłaszcza, że cały raban był tak naprawdę o jedno wielkie nic.
To wszystko skłania mnie do zadania jednego prostego pytania - Co jest z wami wszystkimi? What the fuck is wrong with you?
Poprzez swoją reakcję na nowe pomysły w pierwszym trailerze pokazaliście wszyscy, że chcecie odgrzewanego kotleta no i... to właśnie dostaliście.
Gdyby Abrams obrał inną drogę, zrobił film całkowicie po swojemu to z kolei narzekalibyście, że Buuu, to nie to samo, Buuu to jest zupełnie inne i Buuu, oryginalność jest taka ZUAAAAAA!
Nowe i oryginalne rzeczy są dla złe. To, co już znacie jest też złe... to, o co Wam wszystkim chodzi? Czego Wy właściwie chcecie? A jeśli od samego początku twierdziliście, że to będzie syf, to co robiliście w kinach? Po co kupowaliście bilety? Po co marnowaliście swój czas i pieniądze? Nikt Was do tego nie zmuszał.
Wydaje mi się, że to wszystko przez to, że gdy "Mroczne Widmo" weszło do kin najpierw wszyscy okrzyknęli ten film najlepszym w historii, by z czasem dostrzec w nim jeden wielki syf. Przy okazji "Przebudzenia Mocy" jest odwrotnie. Wy chcecie ,żeby ten film był zły. Wy chcecie na niego narzekać. Chcecie, żeby był drugim "Mrocznym Widmem". Czemu? Nie wiem.
Wiem jednak, że Abrams wybrał tę bezpieczną opcję, mimo wszystko. Mam jednak nadzieję, że teraz, po tym niezoowiązującym otwarciu pozwoli sobie na więcej kreatywności i godnie rozwinie wszystkie wątki, bo potencjał jak najbardziej jest.
Czy to będzie całkowita kopia Starej Trylogii? Na tym etapie trudno ocenić. Wszystko rozstrzygnie część ósma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz