W 2005 roku H.P. Lovecraft Historical Society wyprodukowały wierną adaptację "Zewu Cthulhu" autorstwa wiadomo kogo. Powstała w konwencji kina niemego była tym, na co fani prozy samotnika z Providence czekali od zawsze. Sześć lat później HPLHS poszło za ciosem i postanowiło zaadaptować inne opowiadanie mistrza, tym razem hołdując czarno-białe klasyki kina grozy.
Po wielkiej powodzi w rejonach Massachusetts zostają znalezione ciała dziwnych istot. Dowiaduje się o tym główny bohater, profesor mitologii Albert Wilmarth. Początkowo sceptyczny, coraz bardziej zaintrygowany postanawia osobiście zbadać sprawę istot zamieszkujących górskie jaskinie.
Oryginalnego "Szepczącego w ciemności" nie zdołałem nadrobić z braku czasu, a udział w roku Lovecrafta zobowiązuje do napisania recenzji filmu w ciągu miesiąca. Powiem Wam jednak, że nawet jeśli między opowiadaniem, a filmem są jakieś różnice, to nie mają one znaczenia. Howarda Phillipsa czuć tu na kilometr.
Przez cały film towarzyszy nam narracja głównego bohatera.
Na początku zostajemy usidleni w atmosferze osaczenia i wszechobecnej tajemnicy. Pomagają także zdjęcia oraz cała masa mroku na ekranie. Wszystko jest spowite cieniami, lub całkowitym mrokiem. Coś złego się za tym wszystkim czai i mamy tego świadomość.
Później seria niepokojących zjawisk jeszcze bardziej dokręca śrubę.
Stylistycznie film nawiązuje zarówno do niskobudżetowych horrorów, jak i kiczowatych filmów science-fiction z lat 40-60. Samo logo HPLHS na początku jest oczywistym nawiązaniem do Universala. Nawet aktorstwo, bardzo dobre swoją drogą, jest takie jak w latach 40stych. Jak na niskobudżetowe, amatorskie dzieło, to niesamowicie wysoki poziom.
Niski budżet pociągnął za sobą jeden efekt specjalny, a mianowicie CGI. Generowane potworni wyglądają strasznie tanio i mocno kontrastują z innymi, udanymi praktycznymi efektami.
Jest za co "Szepczącego..." lubić, bo nawet jeśli nie interesuje Was proza Lovecrafta i nie jesteście fanami, to znajdziecie trzymający w napięciu kryminał i horror o gęstej, paranoicznej atmosferze. Napięcie rośnie, aż do końca, scenariusz nie pozwala nam złapać oddechu, siedzimy w tajemnicy i klimacie po uszy.
Krótko mówiąc urywa dupę u samej szyi.
Cieszę się, że myślimy to samo ;) Bardzo dobry film, niemalże równie dobry jak "Zew Cthulhu"
OdpowiedzUsuń