Film opowiada o człowieku, który jest niewrażliwy na prąd elektryczny. Przeżył zderzenie z linią wysokiego napięcia i tym sposobem trafia pod opiekę dwóch naukowców. Jednym z nich jest szalony (bo jakżeby inaczej) Lionel Atwill. Jako, że ten pan pojawia się prawie we wszystkich filmach o "Frankensteinie", obsadzenie go w takiej roli jest dość zabawnym nawiązaniem.
Szalony eksperyment polega na tym, że nasz pomyleniec przepuszcza przez ciało Chaneya prąd elektryczny w olbrzymich ilościach zmieniając go w robota na baterię, który jakimś cudem jest mu posłuszny. Efekt ten, nie tyle zły, wygląda po prostu komicznie. Oglądanie Lona Jra chodzącego ze świecącą głową jest... śmieszne.
Wspomniany przeze mnie pan naprawdę pokazuje klasę, tak samo jak jego ojciec w niemych klasykach. Człowiek tysiąca twarzy na pewno byłby dumny. Potrafi wzbudzić sympatię u widza, w dramatycznych scenach wypada wiarygodnie, jedyne co mi nie pasuje to ta jedna dziwna mina, którą możecie zobaczyć na plakacie powyżej. Ogólnie aktorstwo trzyma tu poziom.
Podsumowując, to lekki i zabawny film, w sam raz żeby się rozerwać. Szczególnie, że to mniej niż godzina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz