Wyobraźcie sobie, że H. G. Wells spełnia swoje marzenie i tworzy wehikuł czasu. Za pomocą tejże maszyny, przed policją, ucieka sam Kuba Rozpruwacz. Teraz dwaj panowie będą ścigać się po San Francisco z końca lat 70tych XX wieku.
Film poznałem przez "Trailers From Hell", gdzie polecał go Alan Spencer. Z racji tego, że gra tam dwóch aktorów których lubię, postanowiłem dać temu dziełu szansę. I nie był to zmarnowany seans. Film Meyera to przyjemny miszmasz gatunkowy. Mamy dramat, film science-fiction, romans, satyrę społeczeństwa, przygodę, a nawet i thriller.
Przyjrzyjmy się zatem naszym bohaterom. H. G. Wells, grany przez Malcolma McDowella, jest sympatycznym, ale niesamowicie naiwnym marzycielem, którego wynalazek pokaże mu, że przyszłość nie jest taka jak ja sobie wyobrażał. Nie jest on irytujący, jego postawa jest jak najbardziej zrozumiała, po prostu trudno mu się w tym nowym świecie odnaleźć. Wychodzi z tego kilka zabawnych momentów, nawet kilka razy rzuci jakimiś złotymi tekstami.
W jego podróży pomagać mu będzie Amy Robbins, grana przez Mary Steenburgen. Przyznam, że mam pewien problem z grą aktorska tej pani. Chwilami wypadała... dziwnie. Niemniej jednak chemia między nią a McDowellem jest tak niesamowita, że dostajemy naprawdę pocieszny i wiarygodny romans. Baa, ta dwójka faktycznie zakochała się w sobie podczas kręcenia tego filmu.
Na koniec zostawiłem wisienkę na torcie - David Warner gra Kubę Rozpruwacza. No wiecie... fotograf z "Omenu". Pan ten całkiem sporo z kinem grozy ma wspólnego, w rolach złoczyńców też sprawdzał się znakomicie i tutaj nie jest inaczej. Wręcz chciałbym aby ten film był bardziej o nim, aby we własnym filmie powtórzył swoją roją rolę Kuby Rozpruwacza. Jest przebiegły, tajemniczy, nawet przerażający i stanowi całkowite przeciwieństwo naszego protagonisty.
O ile sami aktorzy i postacie ciągną cały film do góry i czynią go naprawdę przyjemnym, tak muszę przyznać, ze scenariusz wypada bardzo nierówno. Każdy "plot device" jest potwornie wymuszony, poza tym, gdzieś pod koniec pierwszego aktu akcja filmu strasznie zwalnia. Fakt, faktem od tego momentu zaczyna się wątek romansowy, ale jednak to strasznie zwolnienie jest odczuwalne. Kilka scen też wypada mocno naiwnie i należy je potraktować ze sporym przymrożeniem oka. Ta jedna scena, która jako tako trzyma w napięciu, scena przesłuchania na policji, jest jednak tą najbardziej rozwlekłą i męczącą. Finał też zapowiadał się całkiem nieźle i... wszystko prowadzi do naszego "plot device" o którym była mowa na początku filmu. Trochę rozczarowujące.
To debiut reżysera i jak na taki to jest bardzo dobrze. Film chwilami jest ambitny, ale nie wyrywa się z ram lekkiego, rozrywkowego kina. Dwugodzinny seans nie dłuży się, wręcz mija bardzo szybko. Nie jest to dzieło, które skopie komuś tyłek, ale zdecydowanie warto, chociażby dla samych postaci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz