czwartek, 17 grudnia 2015

Martwe Zło II (1987) reż. Sam Raimi

Z reguły jest tak, że sequel kontynuuje wątki z filmu poprzedniego. Zamysł jest jednak taki, aby zrobić więcej i lepiej. Sam Raimi przy okazji "Martwego Zła II" postanowił pójść ścieżką George'a Millera i zamiast robić typowy sequel, po prostu udoskonalić już gotowy pomysł.
Rezultatem jest jeden z najlepszych komedio-horrorów w dziejach, film kultowy, który po latach doczekał się równie dobrej kontynuacji w postaci "Armii Ciemności" oraz serialu.

"Martwe Zło II" rozpoczyna się, podobnie jak część pierwsza. Ash wraz ze swoją dziewczyną Lindą (bez żadnego innego towarzystwa) zatrzymuje się w opuszczonej chatce w lesie należącej do pewnego archeologa, który odnalazł Necronomicon - księgę umarłych.
Pośród zostawionych rupieci Ash znajduje magnetofon. Gdy go włącza, głos odczytuje zaklęcie z wspomnianej księgi. Złe moce budzą się do życia, przejmują ciało Lindy i zaczynają toczyć zaciekły bój z głównym bohaterem...
Fabuła pierwszego filmu zostaje tutaj opowiedziana na nowo. Niektóre elementy historii zostały zmienione, tak jak niektóre ujęcia, czy całe sceny zostały powielone. Najważniejszą zmianą jaką Raimi zastosował była zmiana tonu.
Groteskowe, krwawe sceny mieszają się ze slapstickowym humorem, ale film nie gubi tego, co czyniło pierwszą część dobrą. Klimat, choć z deczka lekki opiera się na tym samym. W dodatku mamy plejadę klasycznych efektów specjalnych - gumowe kukiełki, animacja poklatkowa, hektolitry sztucznej krwi i animatronika. Wszystko to zrobione w bardzo kiczowaty i archaiczny sposób, ale właśnie w takiej formie nadają one "Martwemu Złu II" jego unikalnego uroku.

O Brucie Campbellu nie wiem czy powinienem cokolwiek mówić. Gość na naszych oczach staje się cholernym superbohaterem. Jeśli znajdzie się ktoś, kto nie wie o czym mówię to niech zapierdala oglądać jak najszybciej.
Do "Martwego Zła II" można zasiąść nawet nie znając poprzednika, zresztą nie jest to wcale długi film. Trwa tylko 79 minut i przez ten czas, zapewniam, widz nie będzie mógł złapać oddechu. Zwłaszcza, że przeciwko Ashowi nie tylko stają moce piekielne, ale i miejscami jego własny umysł.
I nie jest tak, że filmowi kończą się asy z rękawa, czy zalicza jakąś formę spadkową. Każda scena jest idealnie przemyślana. Akcja jest płynna, bez zbędnego gadania, ale też nie czuć jakiegoś przesytu. Jest po prostu idealnie.

Film Raimiego to dziś dzieło kultowe, które otwarło furtkę do równie udanej "Armii Ciemności". Wiem, że moja recenzja nic nowego do tematu nie wnosi, ale odświeżyłem sobie ten film po bardzo, bardzo długim czasie i japa cieszyła mi się zupełnie tak, jakbym go oglądał pierwszy raz.
To wzorowy sequel, gdzie nie tylko jest więcej, ale jest zrobione lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz