środa, 3 sierpnia 2016

Baron krwi (1972) reż. Mario Bava

Peter Kleist przybywa do Austrii aby odwiedzić zamek należący przed wiekami do jego przodka - Otta von Kleista.
Swego czasu Otto zyskał przydomek Krwawego Barona, bowiem uwielbiał on torturować i mordować wieśniaków. Pewnego dnia jednak pewna wiedźma nałożyła na niego klątwę. Po przeczytaniu pewnego zaklęcia von Kleist powstanie z martwych i będzie cierpieć męki swoich ofiar jako gnijący trup.
Peter jest oczywiście w posiadaniu manuskryptu z owym zaklęciem i pewnego wieczoru, razem z piękną restauratorką wnętrz Evą czytają zaklęcie na głos, co kończy się wiadomą rzeczą.

"Baron krwi" był jednym z dwóch filmów, które Bava nakręcił we współpracy z Alfredem Leone i jednym z dwóch, w których wystąpiła Elke Sommers (drugim był "Lisa and the Devil"). Legenda głosi, że Bava w ogóle nie chciał "Barona..." kręcić. I nie ma w tym nic dziwnego, bowiem scenariusz autorstwa Vincenta Fotre to jedna wielka sztampa. Motyw tajemniczego gotyckiego zamku, klątwy przed lat, czarownic, upiorów nawiedzających wspomniany gotycki zamek zostały już wyeksploatowane przez wytwórnię Hammer, Rogera Cormana, czy nawet samego Bavę. "Baron..." powstały w 1972 roku, czyli w okresie, gdy gatunek kompletnie się wyczerpał nie sili się na jakąkolwiek oryginalność.
Sam Baron von Kleist nie jest ani trochę ciekawą postacią. Gdy się pojawia, zachowuje się jak typowy slasherowy villain - nie odzywa się słowem i eliminuje kolejne przypadkowe osoby mniej lub bardziej finezyjnymi metodami. No i jeszcze potrafi zmieniać swój wygląd.

Bavie się nie chce i to widać, bowiem "Baron krwi" nie może pochwalić się takim wizualnym wysmakowaniem jak inne horrory reżysera. Nie zmienia to jednak faktu, że wygląda dobrze i posiada klimat. Najlepiej prezentuje się nocny pościg przez miasto, kiedy to raczeni zostajemy bezbłędnym oświetleniem, opustoszałymi ulicami i sztuczną mgłą.
Rozbawiła mnie także scena, w której bohaterowie czytają zaklęcie przywracające Barona do życia. Robią to dla jaj. I tyle.Najpierw jest kupa śmiechu, dzwon zaczyna bić, słychać jakieś kroki, trzaski, Eva robi głupią minę - i może w ta klątwa była prawdziwa?

O aktorstwie nie bardzo mogę się wypowiedzieć, gdyż widziałem wersję w języku włoskim, gdzie wszyscy aktorzy zostali zdubbingowani.

"Barona krwi" można obejrzeć, ale nie trzeba. To film mający dobre momenty, ale zostający w tyle za innymi produkcjami Bavy i w ogóle mało oryginalna historia o tajemniczym zamczysku. Wbrew tytułowi nie ma też tak dużo krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz