Rok 1981 był dla niego rokiem pracoholika. W tym czasie nakręcił on 3 horrory pod rząd, a ostatnim była adaptacja E. A. Poe... bo każdy reżyser horroru musi mieć na koncie chociaż jedną. Edgar nigdy nie miał szczęścia do wiernych adaptacji i z tą inaczej nie jest.
W małej angielskiej wiosce grasuje opętany przez złe moce kot, który zabija ludzi... albo za pomocą przypadku, albo za pomocą diabolicznej kontroli umysłu. Trupy padają, a detektyw z Scottland Yardu i pewna pani fotograf próbują tę zagadkę rozwiązać.
"Czarny Kot" zapowiadał się dla mnie jako kuriozum od samego początku, trailer nie pozostawił mi żadnej nadziei. Samego opowiadania mistrza jest tu niewiele, ale zaciągniete motywy zostały przez Fulciego całkiem ciekawie zinterpretowane.
Jest to film mocno różniący się od takiej trylogii Bram Piekieł, bo Fulci minimalizuje tu szokowanie widza. Gore występuje w ilościach śladowych, natomiast większy nacisk stawia tutaj na tajemniczość. Kłęby mgły pokrywają ulice nocą, Patrick Magee komunikuje się ze zmarłymi, a kocur paraduje sobie na cudownie mrocznych ujęciach.
Klimacik, muzyka Pino Donaggiego, zbliżona do tej z "Howling" - to wszystko gra, tak scenariusz już miejscami niespecjalnie. Dłużyzny, głupotki, klasyczne przekleństwo horrorów klasy B jest obecne i tutaj.
Aktorsko film też wypada biednie. Nie mam żali do większości obsady, którą kojarzę z filmów zarówno Fulciego jak i Argentego, ale oglądanie Patricka Magee, gościa który jest dobrym aktorem, szarżującego w ten okropny sposób jest przykre.
Film również lubi nadużywać zbliżeń na oczy i umieszczać je w miejscach, gdzie w ogóle niczemu to nie służy.
Nie jestem zawiedziony, bo jak na Lucia to jest to coś nietypowego. Robi ciekawe rzeczy z motywami z opowiadania i mimo absurdalnego pomysłu, rozegrany z powagą niej est niczym kuriozalnym. Nie jest to coś co trzeba zobaczyć... właściwie to trudno jest znaleźć anglojęzyczną wersję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz