Coś niecoś kiedyś o "Domu na skraju parku" słyszałem. Po obejrzeniu trailera uznałem, że jest to tak pojebanie chore, że muszę to obejrzeć z czystej ciekawości. W rzeczywistości nie jest jednak tak źle. Ruggero Deodato daje nam klimatyczny thriller.
Poznajcie Alexa, granego przez Davida Hessa. Już w pierwszej scenie mamy okazję zobaczyć jak gwałci on i dusi kobietę w samochodzie. No... facet do towarzystwa jak nic. Prowadzi on warsztat samochodowy. Pewnego wieczoru pewna parka przyjeżdża z wiadomym problemem i zabierają Alexa i jego przyjaciela Ricky'ego na imprezę. Reszty chyba każdy się domyśli.
A zatem - film jest bezkompromisowy. Golizny, przemocy, znęcania jest całkiem sporo, ale z umiarem. Amosfera ciągle jest napięta, bo nasz psychol to tykająca bomba zegarowa, która potrafi wszystkich ustawić do pionu. Czuć w tym klimat VHSiaków i starych dobrych B-klasowych horrorów lat 80tych. Wiecie, wszystko co kochamy.
Zaskakująco w filmie nie ma dużo muzyki. Psychodeliczny motyw przewodni, jego wariacja i jedna piosenka i to wszystko. I trzeba jednak przyznać, że ta cisza też sprawdza się przy budowaniu napięcia.
Z tego co się zorientowałem to David Hess słynie z grania ról psycholi i nic w tym dziwnego, bo gość jest w tym genialny.
Film ponoć czerpie inspirację z "Ostatniego domu po lewej", gdzie Hess również grał psychopatę. Czy tak jest? Nie mam pojęcia.
Jednakże film wciąż szokuje i sprawdza się jako klimatyczny thriller. Ma może nieco wymuszony zwrot akcji na koniec. Według mnie warto. Kolejny dowód na to, że włosi mają nasrane we łbach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz