W 1982 roku Lucio powinien był zrobić sobie przerwę od kręcenia filmów. Być może wtedy wyszłoby mu coś lepszego od "Manhattan Baby".
Profesor George Hacker podczas ekspedycji w Egipcie znajduje tajemniczy grób. Uwalnia on siły zła, które opętują jego córkę. Po powrocie do Mahnattanu cała rodzina musi stawić czoła wściekłemu demonowi.
Kiedy oglądałem ten film pierwszy raz, był to nawet przyjemny seans. "Manhattan Baby" ma klimat lepszych filmów Fulciego. Muzyka Frizziego jest miodzio, choć część motywów muzycznych zapożycza sobie z "The Beyond", ale do tego dojdziemy.
Film ma najładniejsze zdjęcia, w porównaniu z całą resztą, którą widziałem.
Lucjanowi podczas kręcenia ucięto mocno budżet, przez co nie mógł sobie pozwolić na żadne efektowne gore. Jedyna scena ma miejsce pod koniec i nie jest ona niczym szczególnym. Trupy co prawda padają, ale nie jest to nic zapadającego w pamięć.
Niski budżet pociągnął ze sobą inne konsekwencje. Zaczynamy w Egipcie i jest to najbardziej klimatyczna część całego filmu. Później trafiamy do ciasnego apartamentu i... wychodzi na to, że film zapożyczył sobie z "The Beyond" nie tylko muzykę. Konstrukcja historii jest bardzo podobna, a może i nawet jeszcze bardziej bezsensowna.
Oniryczna atmosfera i przedziwne sceny piętrzą się, ale nie ma w nich nic szokującego.
Powraca nawet charakteryzacja oczu z "The Beyond"
Z aktorów tylko Cosimo Cinieri, w roli nawiązania do "Dziecka Rosemary" wypadł jakoś w miarę. Co do reszty... drętwo. Powraca nawet ten wkurzający dzieciak z "Domu przy cmentarzu".
Gdy obejrzałem "Manhattan Baby" po raz pierwszy, nawet się wciągnąłem. Jakoś mnie to filmidło ciekawiło i myślałem sobie, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Za drugim razem film stracił. Nie jest to, co prawda kuriozalnie zły film, raczej mocny średniak, który z braku kasy nie jest tym czym miał być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz