Po dość rutynowym "Tenebrae", Argento daje sobie spokój z kręceniem na 4 lata by zaserwować nam filmowe kuriozum... w tym dobrym znaczeniu.
"Phenomena" potrafi już na starcie rozbroić swoją absurdalną fabułą. Jennifer Corvino, córka znanego aktora trafia do szkoły dla dziewcząt. To bardzo przyjemne miejsce. Dziewczęta tam obecne są złośliwymi zołzami, dyrektorka dotrzymuje im kroku, a w okolicy szaleje morderca. Jak się łatwo domyślić, dziewczyna nie jest zbyt lubiana i to z dwóch powodów - lunatykuje i telepatycznie komunikuje się z owadami. Podczas jednego z jej sennych wypadów trafia do domu prof. McGregora - mężczyzny na wózku, którego pielęgniarką jest... małpa. Nie wierzycie?
Ta sympatyczna dwójka (lub trójka, wliczając w to małpę) będzie starała się schwytać mordercę.
TO nie jest coś co na co dzień spotykacie w horrorach, przyznajcie.
Ja, osobiście uwielbiam ten film, za to jak jest poryty i pięknie klimatyczny zarazem.
Dominują statyczne zdjęcia i długie ujęcia, aczkolwiek chwilami Dario jeszcze zaszaleje za kamerą. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest jednak oświetlenie. Żółte, mieszające się z błękitem, lub całkiem białe, połączone z tańczącymi cieniami drzew nadają niesamowitej atmosfery. Miejscami "Phenomena" przywodziła mi na myśl "Inferno", za sprawą zdjęć, oświetlenia... nawet mamy krótką scenę pod wodą, podobną do tej w w/w filmie.
W jednej scenie pojawia się nawet latawiec przywodzący na myśl okładkę jednej z płyt Goblinsów.
Choć nie można filmowi odmówić stylowości i cudnej formy, tak ma on całą masę wad.
Fabuła zaczyna się nad wyraz intrygująco i klimatycznie, lecz miejscami jest zbyt naiwna w przerysowaniu. Mam tu na myśli choćby scenę gdy dziewczyny w szkole atakują Jennifer. Podejście dyrektorki do tego wszystkiego jest... cóż, absurdalne. Baba stoi i nic nie robi. Są też pierdółki, jak na przykład ten dziwny facet w opuszczonym domu, wyciąganie telefonu i tak dalej.
Za muzykę do filmu odpowiadało mnóstwo osób. Claudio Simonetti, Goblin i reszta. Wszyscy odwalili kawał dobrej roboty, tylko, że ich muzyka została słabo dopasowana do akcji. Argento dorzucił też na siłę piosenkę Iron Maiden i Motorheada. Kawałek tych drugich leci w pozbawionej napięcia scenie i bierze się kompletnie znikąd. Nie ma do żadnego sensu.
Wszystkie wmontowane w ujęcia owady wyglądają potwornie. Gdy zmuszeni jesteśmy oglądać długie ujęcie z latającą czarną kropką... wygląda to komicznie i biednie.
Wiecie co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Film rekompensuje wszystko. Finał "Phenomenty" to jeden z najlepszych finałów w historii kina grozy jaki miałem okazję zobaczyć. Zaczyna się niepokojąco, stopniowo budowane jest napięcie, które w końcu wybucha nam prosto w twarz szaloną paradą okropności i makabry. Miałem ciarki oglądając to pierwszy raz.
Argentemu udało się zebrać także solidną obsadę. Do roli sympatycznego profesora zatrudnił Donalda Pleasance'a, którego każdy zapewne zna z "Halloween".
Nie mogło zabraknąć Darii Nicolodii, która zmiażdżyła i pozamiatała w filmie bezapelacyjnie.
Jennifer Connely obsadza główną rolę, na rok przed jej bardziej znanym występem w "Labiryncie" z Davidem Bowiem i jest ona kolejną pamiętną protagonistką z filmów Argentego. Dała solidny występ. Może nie wybitnie dobry, ale zdecydowanie się wyróżnia.
Jest jeszcze małpka, która ponoć nie znosiła Jennifer na planie. Raz podobno odgryzła jej kawałek palca podczas kręcenia jednej z końcowych scen. To ci cholera...
"Phenomena" nie jest typowym giallo, ani typowym horrorem. Pod względem stylistyki, klimatu i obsady wszystko gra cudownie, jednak kilka rzeczy drażni ostro i nie każdemu może film przypaść do gustu. Choć zapomniany i niedoceniany, pozostaje jednym z najciekawszych filmów w dorobku Argentego, a już na pewno tym najbardziej szalony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz