"Matrix: Reaktywacja" to film mocno kontrowersyjny. Dla wielu razem z "Rewolucjami" pogrzebał Matrixa na amen, dla innych była to godna kontynuacja. Jeśli chodzi o mnie to jestem gdzieś pośrodku. Odświeżyłem sobie film niedawno i mimo sporej frajdy nie wiem do końca co o tym wszystkim myśleć.
Sequel dzieje się kilka lat po wydarzeniach z pierwszej części. Maszyny planują dokonać ataku na Syjon i przekopują się do miasta. Neo i spółka muszą udać się do Źródła maszyn by zakończyć wojnę... jednak nie będzie to tym czego się spodziewali.
Wachowscy wracają po czterech latach i dają nam film mocno nierówny.
Zaczynając od aktorów - nic się nie zmieniło. Reeves jest tak samo drętwy jak był, ale dopiero teraz to drażni bo po protagoniście o statusie Mesjasza prawie oczekiwać można troszeczkę więcej osobowości. Inni wypadli lepiej, lub gorzej... jak Hugo Weaving, który w "Reaktywacji" zaczął już przeginać. Obsadę zaszczyciła nawet Monica Bellucci.
Sama fabuła drugiej części "Matrixa" jest... przedziwna. Nawiązania do mitologii, religii, cokolwiek zawsze są mile widziane. Problemem są koncepty, które mimo że ciekawe, są kładzeniem sobie kłód pod nogi. Rozmowa z Architektem jest dla mnie wciąż niezrozumiała, a to czego się dowiadujemy nie bardzo ma dla mnie sens... albo jest po prostu zbyt cholernie zagmatwana. Ale takich rzeczy jest mnóstwo. Przebywające w Matrixie programy, przybierające tam postacie ludzi... trochę ciężko mi to przetrawić. Trochę się Wachowscy zagalopowali według mnie.
Postać Smitha za to zostaje świetnie rozwinięta, choć widać to będzie dopiero w następnej części.
Jeśli chodzi o akcję to mamy jest w pizdu i trochę i jest to element filmu, który lubię najbardziej. Walka z armią Smithów, pościg na autostradzie - miałem ciarki podczas oglądania, aczkolwiek... mogło to wszystko być o wiele krótsze. Wspomniany pościg trwa jakieś 20 minut, jeśli nie więcej.
Ale, ale! W poprzedniej części zachwalałem kicz i uwierzcie lub nie - dostajemy go jeszcze więcej. Tym razem Wachowscy uwydatniają jeszcze bardziej swoje inspiracje anime. Dostajemy też kilka przyjemnych nawiązań do poprzednika.
Problem pojawia się wtedy, gdy kicz przekracza dozwoloną granicę, a "Reaktywacji" zdarzało się to dość często. Slow motion w, czasami losowych momentach, przesadzona muzyka, akrobacje w CGI, które nawiasem mówiąc nie wygląda już tak dobrze... razi w oczy.
Od sequela wymaga się zawsze więcej i lepiej. Wachowscy pokazują, że czasami więcej nie zawsze musi być lepiej. "Reaktywacja" jako rozrywa się sprawdza, choć nie jest to wcale film na miarę oryginału. Jedne rzeczy robi lepiej, niektóre gorzej, a inne rzeczy są po prostu kontrowersyjne i albo się je kupuje albo nie. Według mnie wstydu nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz