niedziela, 20 marca 2016

Maska (1994) reż. Chuck Russel

"Maska" była jednym z filmów powstałych na fali popularności efektów komputerowych. Dziś zdania na jej temat są dość mocno podzielone, ale swego czasu zarobiła na siebie mnóstwo pieniążków. Ja sam, za dzieciaka uwielbiałem ten film. Jakiś czas temu Nostalgia Critic wypuścił filmik opowiadający o komiksie, na podstawie którego film powstał.
Pomyślałem, że to dobra pora, żeby sobie dzieło Chucka Russela odświeżyć.

Poznajemy Stanleya Ipkissa, ciapowatego urzędnika bankowego, ale o złotym sercu. Pewnego dnia do banku przychodzi grana przez Cameron Diaz Tina i bohater z miejsca dostaje bzika na jej punkcie.
Pech chce, że Tina jest związana z gangsterem imieniem Dorian Tyrel, tak więc Stanley tym bardziej nie ma na co liczyć. Szczęście się jednak do niego uśmiecha, bo w jego ręce trafia tajemnicza maska, która po założeniu zamienia go w kreskówkowo przerysowanego jegomościa z zieloną gębą. Nowo narodzone alter ego Stanleya zdaje się mieć wszystko to, czego on sam nie ma.
I zaczynają się kłopoty...

"Maska" swego czasu zebrała nominacje do naprawdę skrajnych nagród - zarówno za najgorszy film, jak i najlepszy film. Jim Carrey został nominowany do najgorszego jak i najlepszego aktora jednocześnie.
Jak to więc jest z tym filmem?
Nie jest źle, ale nie jest też wybitnie dobrze.

Aktorsko film jest stabilny. Nie ma tu żadnych wybitnie dobrych kreacji, sam Carrey jest przerysowany wtedy kiedy trzeba i ile trzeba... ot solidnie wykonana robota.
Efekty komputerowe postarzały się z godnością, a jak na swoje czasy robią wrażenie. Są... cóż, kreskówkowe.
Zdjęcia są całkiem niezłe, oświetlenie kolorowe, widać tu jakieś przebłyski stylu.

Sama historia nie grzeszy oryginalnością, ale sam Stanley jest na tyle sympatyczną postacią, że i widz ma ochotę to wszystko śledzić. Miejscami nawet zdarzy mu się wyskoczyć z czymś ciekawym.
Humor nie rozkłada na łopatki, ale o kwasie też nie ma mowy. Zdarzało mi się uśmiechnąć raz, czy dwa, poza tym kiczowata otoczka też robiła swoje. Seans był po prostu przyjemny.

"Maska" ma jednak dwa problemy.
Pierwszym jest ton. O ile przez większość czasu konwencja jest kiczowata i lekka, tak zdarza się filmowi wyskoczyć z czymś kompletnie z dupy, a miejscami robi się zbyt poważny.

Drugi problem leży... w materiale źródłowym.
Komiks "Maska" również był przerysowany, ale przy tym krwawy i brutalny. Stanley mordował wszystkich na swojej drodze, był rasowym psycholem.
Film z kolei porzuca to wszystko i idzie bardziej w stronę kina familijnego. Nie ma w tym nic złego, targetem była młodsza widownia, ale jednak ... trochę szkoda.

"Maska" trzyma się całkiem nieźle po latach. "Dupy nie urywa", ale jest solidnym kinem rozrywkowym. Może trochę rozczarować (zwłaszcza, gdy się nadrobi oryginał), nie każdemu też ta głupkowata stylistyka przypadnie do gustu, ale w ogólnym rozrachunku oceniam ją pozytywnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz