piątek, 25 marca 2016

Persona 3 The Movie #3 Falling Down (2015) reż. Keitarou Motonaga

"Persona 3 The Movie #3" jest najlepszą (jak narazie) rzeczą jaka mogła tę filmową serię spotkać. Tyle ze wstępu (nie wiecie nawet ile nad nim siedziałem).

Rozpoczynająca scena rzuca nas w sam środek walki z dwunastym Cieniem i członkami Stregi, którzy zdołali między filmami porwać Junpeia. I miałem problem z tym otwarciem.
Przede wszystkim - jest chaotyczne. Walka z ostatnim Cieniem była przełomowym wydarzeniem w grze, co więcej pewien istotny wątek rozwijał się przed tym i poskutkował on porwaniem Junpeia właśnie. Posłużenie się tym jako 'openingiem' nie tylko umniejsza wagę tego wydarzenia, ale i wysysa napięcie z pewnej rzeczy, która wydarzy się później.

Jesteśmy na początku filmu i wielkim twistem jest, że Mroczna Godzina nie znika. Członkowie SEES jeszcze nie mogą się pozbierać po finale poprzedniego filmu i zaczynają się zastanawiać co mają robić dalej.
Ze wszystkich największego doła łapie Makoto i zaczyna się coraz bardziej izolować od swoich przyjaciół. Tak jest do czasu aż spotyka tajemniczego Ryoji'ego. Ekscentryczny chłopak będzie się starał zaprzyjaźnić z Makoto i rozbudzić w nim chęci do życia, wiarę w przyjaźń i tak dalej, i tak dalej...

Motywem przewodnim filmu jest  utrata bliskiej osoby. Bohaterowie nadal noszą żałobę po Shinjim, jednakże sprawy przybierają jeszcze gorszy obrót, bo okazuje się, że wszystko, w co wierzyli okazało się kłamstwem. Cały ich wysiłek poszedł na marne bo Mroczna Godzina nadal istnieje. I jeszcze stoi za tym coś gorszego.
"Falling Down" jest najbardziej 'kameralną' odsłoną serii. Tempo jest wolniejsze, atmosfera zrobiła się bardziej depresyjna, przez cały czas oglądamy dramat, przez który bohaterowie przechodzą, a na każdego też ma to inny wpływ. Cały rozwój postaci z  dwóch poprzednich filmów zostaje w pełni wykorzystany właśnie tutaj.

Jednak najbardziej podobało mi się to, co zrobiono właśnie z Makoto. Tutaj najlepiej widać jak bardzo zmienił się jako postać z tego mrukliwego, "drewnianego" gościa w bohatera z krwi i kości. Ma znacznie więcej do powiedzenia, ukazuje o wiele więcej emocji - po prostu stał się unikalnym BOHATEREM, całkowicie na własnych prawach.
Podoba mi się jak subtelnie został pokazany cały jego wewnętrzny konflikt, jego relacje z Aigis i Ryojim. ON jest NAJLEPSZĄ rzeczą w całym tym filmie.

Nie dostajemy tutaj zbyt wiele akcji. To bardziej studium postaci, tego co czują, co myślą, jak radzą sobie w nowej sytuacji.
Scena kulminacyjna jest jeszcze bardziej wzruszająca niż ta z "Midsummer Knight's Dream".

I tym razem jest tylko jedna pierdółka, do której zamierzam się przyczepić (nie licząc początku filmu).
W filmie są dwa flashbacki - oba pochodzące z tego okresu między filmami. Nie zrozumcie mnie źle, to mocne sceny same w sobie, ale wepchnięte do historii zostały niesamowicie leniwie. Jest spokojna scena, nagle *bum* smutny flashback i wracamy do sceny. Ale to wszystko przez to, że film zaczyna się tam, gdzie się zaczyna.

"Falling Down" zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie niż dwa poprzednie filmy, robiąc w pewnym sensie mniej (i nie mam tu na myśli tylko tego, że jest krótszy od reszty dokładnie o 11 minut). Nie ma tak dużo akcji i walk - tylko bohaterowie i ich wewnętrzne zmagania z problemem. To jeden z najlepszych rozwojów postaci jakie kiedykolwiek miałem okazję zobaczyć.
I powiem to raz jeszcze - Makoto jest najlepsza rzeczą w tym filmie!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz