czwartek, 24 marca 2016

Miejski obłęd (1998) reż. Costa-Gavras

Zapraszam Was na kolejną gościnną recenzję, tym razem nadesłaną przez mojego znajomego, Krzysztofa Dudka. Krzysztofowi dziękuję z całego serca, a Was zapraszam do czytania ^^

„Miejski obłęd” to film który stawiam w jednym rzędzie z „Upadkiem” Joela Schumachera. To film, który oglądany trzeci raz zawsze tak samo zostawia mnie z niewyobrażalną goryczą tak jak wspomniany „Upadek”.

Jest słoneczny dzień. Pracujący w lokalnym oddziale pewnej stacji telewizyjnej reporter Max Brackett  (w tej roli Dustin Hoffman) marzy o zdobyciu wielkiego tematu i powrotu do centrali telewizji w Nowym Jorku. Tymczasem ma nakręcić kolejny nudny reportaż o zwolnieniach w miejscowym muzeum. Jedzie więc na miejsce z młodą asystentką Laurie (Mia Kirshner). Rutynowe zadanie wydaje się prawie zakończone, gdy na miejscu pojawia się niedawno zwolniony strażnik Sam Baily (John Travolta).  Sam jest uzbrojony i zdesperowany…

Podoba mi się w jaki sposób w jaki twórcy filmu przedstawili głównych bohaterów. Nie lubię, gdy postaci są płytkie, „zero-jedynkowe”, tzn. są albo jednoznacznie pozytywne, albo jednoznacznie negatywne. Wolę bardziej „realnych” bohaterów, z zaletami i wadami. W końcu każdy z nas składa się z wad i zalet, nikt nie jest do końca dobry i do końca zły. Zacznę od charakterystyki najbardziej głębokiego charakteru w tym filmie – Sama Bailego. John Travolta dostał trudną rolę zwykłego faceta, trochę dziecinnego i bojącego się żony, którego spotkał dramat utraty pracy. Sam jest zagubiony, po sterroryzowaniu muzeum nie wie co zrobić, przeraża go to, co uczynił, ale nie chce iść do więzienia. I z powierzonego mu zadania wywiązał się bardzo dobrze. Dostajemy kawał solidnej gry aktorskiej, ale moim zdaniem bez fajerwerków.  Sama Bailego jest nam autentycznie żal, mimo że jego czyny nie są zgodne z prawem i zasadami moralności.  Max rysuje się jako najbardziej pozytywna postać, choć i on nie jest wolny od wad – manipuluje treścią wywiadów, a niektóre jego decyzje są skupione tylko wokół kariery i oglądalności. Przedstawieni w tym filmie koledzy Maxa po fachu to typowe dziennikarskie hieny, które zrobią wszystko dla oglądalności i swoich ambicyjek. Mia wykona każde polecenie (nie ważne jakie) starszych dziennikarzy bez mrugnięcia okiem, a główny antagonista Brackett zrobi wszystko by zniszczyć Sama. Dziennikarze są akurat przedstawieni jednostronnie, ale są to postaci drugoplanowe i nie ma czasu, ani potrzeby nadawania im bardziej głębokiego charakteru.

Jednak w filmie najbardziej przygnębia mnie i pozostawia gorycz przedstawiona prawda o współczesnych mediach i dziennikarstwie w ogóle. Żurnaliści nie maja skrupułów, by zdobyć jak najbardziej sensacyjny materiał, podbić oglądalność i poprzez subiektywny (tak SUBIEKTYWNY, fakty nie są przedstawiane lecz osądzane) przekaz wpłynąć na tzw. opinie publiczną. Aby osiągnąć tanią sensację są w stanie poświęcić człowieka. I nie obchodzi ich co się z nim stanie. Manipulacje wypowiedziami w wywiadach są na porządku dziennym, a ludzkie uczucia są tylko pionkiem w tej grze. Jeżeli chodzi o przesłanie tego filmu, ostatnia scena idealnie podsumowuje całość. Zakończenie jest niesamowicie mocne i dobijające. Nie powiem więcej, to po prostu trzeba zobaczyć.

Reasumując: Polecam ten film, mimo że rozłoży was na łopatki i obnaży prawdę którą mimo ze znamy, nie chcemy przyjąć do wiadomości. Polecam jeśli  wierzysz swojemu ulubionemu dziennikarzowi z telewizora, bo przecież on mówi prawdę a inni kłamią. Film mimo upływu 19 lat jest dalej aktualny, zwłaszcza w obliczu dzisiejszej sytuacji politycznej i medialnej w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz