wtorek, 17 maja 2016

Czerwona gorączka (1988) reż. Walter Hill

Do "Czerwonej gorączki" Waltera Hilla zasiadłem trochę od niechcenia. Wiedziałem o tym filmie tylko tyle, że Arnold Schwarzenegger gra tam Rosjanina. Byłem ciekaw... potem film leżał na dysku mojego komputera, a wczoraj z nudów go sobie włączyłem.

Nasz wielki Austriak gra Ivana Danko, moskiewskiego milicjanta. Na terenie ZSRR trwa obława na handlarzy narkotyków. Przywódca gangu - Victor Rosta daje radę uciec do Ameryki, a dokładniej do Chicago. Tak więc Rosjanie wysyłają Ivana w ślad za nim.
Na miejscu do pomocy zostaje mu przydzielony rozgadany, ignorancki detektyw imieniem Art Ridzik (czytane w filmie jako Rydzyk... bez komentarza).

Film Hilla jest... w porządku. To bardzo typowy przedstawiciel kina sensacyjnego lat 80tych. Na pewno czuć w nim klimat epoki.
Sceny akcji są wyreżyserowane bezbłędnie. Gdy coś zaczyna się dziać, wtedy napięcie winduje w górę i nie ma mowy, by ktokolwiek podczas oglądania choćby mrugnął. Są pościgi, są strzelaniny, na koniec mamy konfrontację rodem z westernu.
Fabularnie nie jest zbyt porywająco.
Bohaterowie są dobrani na zasadzie przeciwieństw. Ivan jest "drętwym", twardym milicjantem, który nie może się trochę odnaleźć w świecie kapitalizmu, a jego pomocnik sypie żarcikami na prawo i lewo, cechuje go ignorancja dla swojego towarzysza i impulsywność. Takie coś można znaleźć w tysiącu innych filmów i ci dwaj panowie niczym szczególnym się nie wyróżniają. Ze zderzenia tych dwóch ma rodzić się komedia i takowa, gdy się pojawia to działa znakomicie. Niektóre wymiany zdań, czy pojedyncze kwestie były rozbrajające.
Intryga interesuje umiarkowanie, ale scenariusz wie kiedy podkręcić napięcie i kiedy zwolnić tak, żeby widz nie czuł znudzenia.
Czarny charakter tj. Victor jest... nudny. Nie jest to ktoś kogo się nienawidzi, bo jest w gruncie rzeczy nijaki. Wydaje się być po prostu jak taka kukła, za którą bohaterowie muszą ganiać przez cały film, żeby na końcu ją rozstrzelać.

Seans upłynął mi bez większych emocji. W pamięci pozostanie mi na pewno muzyka Hornera i Arnold w zabawny sposób imitujący rosyjski akcent. Poza tym nie widzę powodu, żeby do "Czerwonej gorączki" jeszcze kiedykolwiek powrócić. Jako film akcji sprawdza się, jest wykonany należycie, ale jego walory rozrywkowe są "jednorazowe". Obejrzysz raz, będziesz się nieźle bawić, a potem zapomnisz.
... i w filmie gra Laurence Fishburne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz