piątek, 27 maja 2016

Predator (1987) reż. John McTiernan

John McTiernan nakręcił wiele klasyków kina sensacyjnego (z czego ja, oprócz omawianego filmu, nie widziałem żadnego z nich). Swoją karierę rozpoczął od filmu, który stał się później żelaznym klasykiem, który doczekał się sequeli, serii gier, komiksów oraz crossoverów z Ksenomorfem z filmu "Obcy".
Mowa oczywiście o "Predatorze" z 1987 roku.

Major "Dutch" stoi na czele elitarnego oddziału komandosów. Otrzymuje zadanie uratowania z rąk partyzantów pewnej ważnej osobistości. Gdy drużyna dociera na miejsce, odkrywa obdarte ze skóry ciała. W odwecie i w poszukiwaniu zakładników szturmują bazę nieprzyjaciela.
Komandosi szybko odkrywają, że coś jeszcze czai się na nich w buszu... i to coś nie jest człowiekiem...
Bohaterowie "Predatora" to grupa prostych jak budowa cepa twardzieli nakreślonych w dobie kiczu lat 80tych. Przedstawieni oni zostają w kultowej scenie podczas lotu helikopterem - są żarciki, są riposty, jest "walka kogutów". Nie są to postacie bardzo zapadające w pamięć, ale aktorzy robią na tyle dobrą robotę, by widz przejął się ich losami i tym samym dostrzegł w nich istoty ludzkie, a nie tylko mięso armatnie.
Wielkie chłopy i ich wielkie spluwy.

Oczywiście, poza bandą twardzieli są różne inne charakterystyczne dla kina akcji lat 80tych cechy. Bohaterowie roznoszą w perzynę nieprzyjaciół, samemu nie zostając trafionym ani razu, Arnold wykonuje absurdalny skok do wody i przeżywa go... tego typu drobiazgi.
"Predator" jednak zachowuje do swojego kiczu spory dystans.

Przeciwko komandosom staje łowca z kosmosu uzbrojony w niemal perfekcyjny kamuflaż, termowizję i potężny arsenał. Predator jednak zachowuje się honorowo i nie atakuje nieuzbrojonych.
W kwestii efektów specjalnych film zestarzał się z godnością. Charakteryzacja Drapieżcy robi wrażenie, choć efekt jego kamuflażu już nieco trąci myszką. Wygląda archaicznie, jednak lubię patrzeć na niego z perspektywy tego jak został osiągnięty.

Wielu osobom spodobała się sceneria "Predatora", którą jest dżungla. I w sumie nic w tym dziwnego. Swego czasu było to miłym powiewem świeżości. Prawie wszystkie filmy akcji działy się w miejskiej scenerii.

Jednak jak kultowy "Predator" by nie był, dla mnie pozostanie tylko filmem dobrym. Nie zrozumcie mnie źle, szanuję jego tytuł jako klasyki, szanuję też to, co zrobił dla popkultury, ale jako film sam w sobie nie jest niczym, podczas oglądania czego miałem ciarki na plecach.

To wyważone kino akcji pomieszane z thrillerem i science-fiction, a nawet odrobinę... odrobinkę slasher. Wie kiedy wrzucić na luz, wie kiedy podkręcić napięcie, dawkując przy okazji brutalność.
Ta recenzja jest jednak tylko takim preludium, bowiem sequel jest, w moim odczuciu, o wiele ciekawszy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz