niedziela, 22 maja 2016

WaxWork / Gabinet figur woskowych (1988) reż. Anthony Hickox

Kiedyś, dawno, dawno temu powstał film pod tytułem "Dom w głębi lasu". Jedni go pokochali, inni zastanawiali się z czym do chuja ciężkiego w ogóle obcowali. Założeniem filmu było zrobienie wielkiego komediowego hołdu dla klasycznego kina grozy - sypaniem nawiązaniami dla najbardziej zatwardziałych nerdów i wyśmiewaniem horrorowych klisz i stereotypów, a wszystko to doprawione solidną dawką absurdu.

Myślicie, że ten pomysł jest taki oryginalny?
BŁĄD!

W 1988 roku Anthony Hickox stworzył scenariusz do swojego pierwszego wiekopomnego dzieła. Warto też dodać, że napisał go raptem w 3 dni. Film, o którym mowa to "WaxWork" i został on dedykowany później m.in. Wytwórni Hamer, Joe Dantemu, Dario Argento i innym.

Fabuła przedstawia się następująco:
Grupa esencjonalnych dla horrorów lat 80tych nastolatków zostaje zaproszona przez niejakiego pana Lincolna do zwiedzenia jego Gabinetu figur woskowych.  Co jest wystawiane? Monstra oczywiście, i to nie byle jakie. Znalazło się miejsce dla Draculi, Wilkołaczego Johna Rhys-Daviesa, zmutowanego niemowlęcia (prawdopodobnie nawiązującego do "It's Alive"), Kanibala, Markiza De Sade, Zombie nawet dla Krwiożerczej Rośliny z "Little shop of horrors"... i tak, krzyczy "Feed me!".

Dla fanów klasycznych horrorów od lat 30, aż po późne lata 70te znajdzie się mnóstwo mrugnięć okiem. Na przykład w segmencie z Mumią słychać w tle muzykę z czołówki z filmu z Karloffem, scena z zombie jest w czerni i bieli, i tak dalej. Niektóre smaczki są całkiem pomysłowe.

Odnośnie hołdu dla Joe Dantego - w filmie występuje Patrick McNee (czyli John Steede z serialu "The Avengers"), który przedtem wystąpił w filmie "The Howling". Skoro już przy tym filmie jesteśmy - pojawiający się w "WaxWork" wilkołak swoim designem mocno przypomina lykantropów, których można było zobaczyć w filmie Dantego.
Protagonistę w "WaxWork" gra Zach Galligan, który wystąpił wcześniej, również u Dantego w "Gremlinach".

Villainem z kolei jest Kupa Rozpruwacz we własnej osobie - David Warner... a dla mniej wtajemniczonych - fotograf z "Omenu". Jako wyznawca samego Szatana jest dostatecznie demoniczny i dysponuję dwoma zabawnymi pomagierami - karłem i umięśnionym olbrzymem z umysłem małego dziecka.
Film Hickoxa jest przerysowany i czerpie z  różnorakich sztamp garściami. Fabułka jest prosta, choć tempo akcji bywa nierówne. Ale to wszystko i tak służy tylko do żonglerki kliszami, nawiązaniami, do eksponowania tandetnych, kiczowatych efektów specjalnych, do przeskakiwania między szalonym gore i slapstickiem. I zapewniam - gdy już jucha się poleje, to poleje się tak soczyście, że wszystko w niej będzie pływać. Oczywiście, efekty specjalne są celowo tandetne, więc nie ma mowy o zbytnim realizmie.

"WaxWork" to czysta frajda z nieco nierównym tempem i masą uroku. Jako hołd dla klasyków sprawdza się przyzwoicie, ale jest to też swego rodzaju list miłosny idealnie ukazujący szaleństwo kina grozy lat 80tych.
Dziś jest to film mocno zapomniany i jeszcze bardziej niedoceniany. Nie trafi w gusta wszystkich, ale jeśli kochacie kino grozy, jeśli jarają was przeróżne mrugnięcia okiem i jeśli jesteście na tyle dużymi geekami, żeby je wszystkie wyłapać i jeśli kicz lat 80tych to miód na wasze serca - bierzcie! Najlepiej w pakiecie z częścią drugą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz