wtorek, 5 lipca 2016

AVP: Obcy kontra Predator (2004) reż. Paul W.S. Anderson

Prywatny satelita należący do Weyland Industries odkrywa nieznane źródło energii na Antarktydzie. Okazuje się nim być tajemnicza piramida. Charles Weyland organizuje ekspedycję mającą na celu zbadanie tajemniczego obiektu.
W międzyczasie na Ziemię przybywają Predatorzy, aby polować. Okazuje się ,że owa piramida jest terenem łowieckim przeznaczonym dla początkujących łowców z kosmosu. Wewnątrz budowli znajduje się zahibernowana królowa Ksenomorfów i gdy tylko się budzi natychmiast składa jaja.
Jaja się wykluwają i facehuggery natychmiast zajmują się członkami ekspedycji...

Kiedyś, gdy byłem młodszy lubiłem obie części "AVP" nie bacząc na wszystkie negatywne opinie. Teraz, nieco starszy postanowiłem zweryfikować swój światopogląd. No i... jest źle. Jest tak źle, jak mówią.
Nad scenariuszem czuwały trzy osoby, w tym sam Dan O'Bannon. Crossover Obcego i Predatora doczekał się masy komiksów i gier, a twórcy, zamiast zaczerpnąć z nich garściami,
zaserwowali nudną, głupią, sztampową i pozbawioną wyrazu historyjkę.

Przede wszystkim - bohaterowie są nudni, a większość z nich poznajemy tylko z imienia. Protagonistka filmu jawi się najpierw jako ten stereotypowy jedyny głos rozsądku w całej grupie nieodpowiedzialnych facetów, a później nie robi ona absolutnie niczego dla rozwoju fabuły. Po prostu... jest.
Ktoś też wpadł na chory pomysł, żeby zrobić z Predatorów antybohaterów. Dlatego też pod koniec ostatni ocalały Drapieżca brata się z naszą protagonistką... jedyne czego w tym obrazie nędzy i rozpaczy zabrakło to jakiś wątek romansowy między tą dwójką... ale o tym powiem jeszcze później.

Wizualnie film też nie oferuje sobą zbyt wiele. Zdjęcia są przeciętne, muzyka jest nudna i nienatchniona, o budowaniu jakiegokolwiek napięcia, czy atmosfery grozy w ogóle nie ma mowy. "AVP" nie stara się wzbudzić u widza jakichkolwiek emocji.
A poziom brutalności? Cóż... PG13. I twórcy zrobili co się dało, byle krwi było jak najmniej, a przekleństwa odpowiednio zagłuszone.
Scenografie walk to istny żart. Ksenomorf i Predator skaczą na siebie, rzucają sobą o ściany i... tyle. Nie jest to dynamiczne, nawet nie wygląda wiarygodnie. Akcja w "AVP" jest jak w "RoboCopie 3".

No i na koniec, Predatorzy są nad wyraz nieporadni i głupi, a Ksenomorfy nie zostają w tyle, wręcz same wystawiają się na odstrzał.

Kiedyś napisałem o "Alien: Resurection" jako o "ekranizacji fanfika". Film był głupawy, przerysowany, ale w taki zabawny sposób, bo nie traktował siebie mega serio. Twórcy wiedzieli, że mają absurdalny koncept pod ręką, więc nie podcinali sobie skrzydeł.
"AVP" też jest jak ekranizacja fanfika... bardzo kiepskiego fanfika. Dzieło Andersona nie wywołuje u widza żadnych emocji, nie ma sobą nic do zaoferowania zarówno w kwestii fabuły, postaci, klimatu jak i akcji. Wszystko jest smętne, nudne, pozbawione wyrazu, przeciętne... po prostu słabe. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że zanim ogarnie was wściekłość, po prostu uśniecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz