wtorek, 12 lipca 2016

Naznaczony (2010) reż. James Wan

Z "Naznaczonym" miałem spore problemy w przeszłości. Nie miałem nawet zamiaru wracać do niego kiedykolwiek, ale w ramach lipcowego cyklu recenzji postanowiłem go sobie odświeżyć. Jak się on prezentuje dzisiaj?

Rodzina Lambertów wprowadza się do nowego domu. Nie dane im jednak będzie się nim cieszyć zbyt długo, bowiem pewnego dnia ich syn Dalton wpada w śpiączkę będącą zagadką dla lekarzy. Familia rozpacza, ale to dopiero początek. Pani Lambert coraz częściej widuje dziwne postacie przechadzające się po domu. Oczywiście, są do duchy i z każdym kolejnym dniem stają się coraz bardziej bezkarne. Gdy zmiana miejsca zamieszkania nie pomaga, Lambertowie proszą o pomoc badaczy zjawisk paranormalnych...
Na starcie muszę przyznać, że "Naznaczony" jest o wiele lepszym filmem niż "Obecność", mimo iż fabularnie filmy są do siebie bardzo podobne. I powód ku temu jest bardzo prosty - Reżyser operuje tu jakąś stroną wizualną i nie kręci całości w nudny, byle jaki sposób. Szkoda, że sprowadza się to tylko do przepuszczenia 2/3 filmu przez szary filtr.
Pozostała 1/3 to ta dziejąca się już w wymiarze duchów, który jest najlepszym elementem całości. Jego wygląd i sposób funkcjonowania jest oryginalny i niepokojący, w dodatku to jedyna partia filmu, gdzie czuć artystyczny dotyk w zdjęciach, scenografii i oświetleniu. Wszystko tu gra, a obecność mocnych kolorów cieszyła mnie niezmiernie.

Fabułę można podzielić w dokładnie taki sam sposób. 2/3 to utrzymana w dość smętnym tonie historia o nawiedzeniu, w dodatku zatrzymująca się w miejscu wiele razy. Mały Dalton jest w śpiączce, jego matka zostaje sama w domu, duchy ją straszą... i tak dwa razy, zanim fabuła ruszy cokolwiek do przodu. Same sceny nawiedzeń wydawały mi się przydługie i męczące, w dodatku żadna z nich do niczego odkrywczego nie należy. To już było i będzie jeszcze milion razy.
Bohaterowie też nie powalają na kolana. Nie uważam Lambertów za zbyt interesujących, z kolei pomagający im łowcy duchów są jeszcze gorsi. Ci dwaj goście są infantylni jak cholera i nijak nie pasują do szaro-burej reszty. W dodatku nie są zbyt użyteczni, więc szanse na to, że ktokolwiek na ich widok nie wywróci oczami są niewielkie.

Straszaki z kolei są... wkurwiające.
Czasem to nie są nawet straszaki. Gdy coś się zaczyna dziać, zawsze rozlega się ten głośny, irytujący dźwięk, jakby ktoś jebnął pięścią w klawisze organów. To się nazywa TANIOCHA. Poza tym nie jesteśmy tacy głupi, potrafimy sami wywnioskować, że teraz dzieje się coś ważnego, nie trzema nam tego sygnalizować w tak dosadny sposób.

Jest jednak jeszcze jedna rzecz odnośnie fabuły "Naznaczonego", której jakimś cudem nikt nie zdołał zauważyć. Otóż James Wan zerżnął szkielet fabuły z Hooperowskiego "Poltergeista".

1.Rodzinka wprowadza się do nowego domu. Jedno z ich dzieci, które z pewnego powodu jest wyjątkowe, zostaje wciągnięte do wymiaru duchów, gdzie jest wiezione przez pewien demoniczny byt.
2. Coraz dziwniejsze rzeczy zaczynają dziać się w domu i zrozpaczona rodzina prosi o pomoc badaczy zjawisk paranormalnych, na czele z sympatyczną, ekscentryczną starszą panią, będącą medium.
3. Wszystko sprowadza się do tego, że jeden z rodziców musi udać się do wymiaru duchów, aby odszukać dziecko i sprowadzić je z powrotem.
TO nie może być tylko zbieg okoliczności.

"Naznaczony" prezentuje się ciut lepiej niż ostatnim razem, gdy go widziałem, ale wciąż mocno średnio. Nie ma w nim nic, co zostałoby w pamięci widza na dłużej. Wymiar duchów wygląda oryginalnie, ale nie jest to wystarczająco dużo, by sięgać po ten film kolejny raz. Poza tym, cała reszta jest męcząca, nieciekawa i smętna do bólu. No i "Naznaczony" mógłby być rebootem "Poltergeista", niewiele mu do tego brakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz