niedziela, 10 lipca 2016

Obecność (2013) reż. James Wan

Lipiec zacząłem od zrecenzowania kilku naprawdę kiepskich filmów i niedawno pomyślałem, że pójdę za ciosem i zrobię małą odskocznię od typowego dla bloga tematu. Zajmę się bowiem nowymi horrorami, od 2010 roku wzwyż, a to oznacza tylko jedno - będzie dużo taplania się w gównie.

Na pierwszy ogień pójdzie film, który sprawił, że na długi czas straciłem wiarę w współczesne kino grozy. Mowa tu oczywiście o wielbionej przez wszystkich "Obecności" Jamesa Wana.

Wielodzietna rodzinka Perronów wprowadza się do tajemniczego starego domu. Od razu zaczynają się tam dziać różne dziwne rzeczy. Dzieci widzą postacie w ciemnościach, jedna z dziewczynek ma wymyślonego przyjaciela, na ciele mamuśki Perron znikąd pojawiają się siniaki, a bezczelne zjawy wywlekają domowników z ich łózek w środku nocy.

Perronowie proszą o pomoc małżeństwo demonologów i znanych łowców duchów. Warrenowie są, moim zdaniem najciekawszym elementem całego filmu. Niestety, przez połowę filmu są zepchnięci na dalszy plan na rzecz parady horrorowych sztamp i schematów.
"Obecność" to przede wszystkim typowe old dark house story z egzorcyzmem i łowcami duchów na doczepkę (bo wtedy to jeszcze było dla wszystkich cool) i dopiskiem "oparte na faktach".
Przede wszystkim, razi tu brak jakiejkolwiek interesującej strony wizualnej. Film nakręcony jest w taki prosty, pozbawiony stylu sposób. I jasne, można pomyśleć, że to w ramach takiej post-dokumentalistycznej konwencji, jednak w okolicach trzeciego aktu pojawiają się duchy, dostajemy pod koniec opętanie bardzo w stylu "Evil Dead" Sama Raimiego (serio, brakowało mi tylko, żeby ta babka powiedziała "Join us!") i cała ta pseudorealistyczna otoczka idzie w drzazgi.

Po drugie, film Jamesa Wana to parada ogranych gatunkowych klisz i schematów, w dodatku bezwstydna. Jest tu wszystko:
- Film zaczyna się od pisanej narracji o rodzinie Warrenów i, że wydarzenia przedstawione  w filmie są tak straszne i przerażające, że bla, Bla, BLA... "Teksańska Masakra piła mechaniczną" zaczynała się w identyczny sposób.
- szczekający pies, który jako jedyny wyczuwa, że coś jest nie tak
- zejście do piwnicy z bardzo słabym źródłem światła (w tym przypadku zapałką), które musi w jednym momencie obowiązkowo zgasnąć.
- szkieletem fabuły jest ograny schemat,  w którym grupa ludzi trafia do opuszczonego domu z mroczną tajemnicą i dookoła dzieją się dziwne rzeczy. Kino przemaglowało to na różne, różniste sposoby, eksperymentowało, wyśmiewało konwencję, a "Obecność" przeprowadza to w boleśnie typowy i przewidywalny sposób.
- jest nawet krzesło, które samo się buja i dziewczynka widząca zmarłą osobę. Dajcie spokój...

Kolejna rzecz, z którą mam problem to bohaterowie.
Małżeństwo Warrenów jest jedyną rzeczą, która mnie trzymała przed ekranem i sprawiała, że cokolwiek mnie to wszystko obchodziło. To na nich powinien być położony największy nacisk. To oni mają backstory, to oni są świetnie zagrani, to oni mają chemię i emocjonalną więź. Poza tym, są łowcami duchów i wiemy, że kiedyś spotkało ich przez to coś złego Gdyby film skupił się na nich, na ich pracy i na tym jaki wpływ ma na ich związek, dostalibyśmy o wiele lepszy film.
Zamiast tego pierwsze 50 minut spędzamy z Perronami, którzy są ewidentnym mięsem armatnim. Nie poznajemy ich w żaden konkretny sposób, są tu tylko po to, żeby działo im się coś złego.
Innym problemem filmu jest to, że pokazuje i mówi zbyt dużo. Dom Perronów skrywa tajemnicę - wszystko zostaje wyłożone w jednej scenie i okazuje się być sporym rozczarowaniem.
Wiemy, że Warrenom coś się złego przydarzyło - i to też zostaje wyłożone w jednej scenie i okazuje się być rozczarowującym. Co więcej, nie ma to żadnego wpływu na stosunek bohaterów do sprawy i równie dobrze można by tę rzecz wyciąć.
W ogóle, historia Perronów byłaby o wiele ciekawsza, gdyby wyciąć cały pierwszy akt i dowiedzieć się wszystkiego dopiero, gdy Warrenowie ich odwiedzają.
Niestety, w horrorach czasem mniej znaczy więcej.

"Obecność" miała głośną kampanię reklamową. Wszyscy ciągle nawijali jaki ten film jest straszny, jaki on jest bardzo oparty na faktach i w ogóle bójcie się! Gdyby nie ten cały absurdalny hype to pewnie zginęłaby w natłoku podobnych produkcji.
Niestety, ale film Jamesa Wana osiągnął sukces za sprawą ludzi nieobeznanych w horrorze, którym dosłownie powiedziano, że mają się bać.

Zabawne jest jednak to, że "Obecność" miała potencjał na bycie czymś stokroć lepszym. Miała parę bohaterów, wokół której można było stworzyć ciekawą historię. Patrick Wilson i Vera Farmiga są świetną filmową parą i to właśnie oni ciągną całość w górę. Poza tym to nudny i męczący seans, który można sobie odpuścić.

Atmosfera grozy praktycznie tutaj nie istnieje. Są chwile intensywne, są chwile, gdy budowane jest napięcie, ale w gruncie rzeczy widz łapany jest za rączkę i prowadzony przez różne, czasem boleśnie oklepane horrorowe klisze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz