Budynek sądu. Sprawa o morderstwo - chłopak zamordował własnego ojca i za sprawą zeznań naocznych świadków wszystko zdaje się być przesądzone.
Dwunastu przysięgłych zasiada w pokoju do obrad - jeśli uznają chłopaka winnym, ten trafi na krzesło elektryczne. Wszyscy są pewni winy oskarżonego, prócz jednego...

Jednostka zmaga się z grupą zamkniętych umysłów i przedarłszy się przez kolejne awantury, stara się nawiązać dialog i wypełnić swój obowiązek jak należy.
Film Lumeta pokazuje, że sprawiedliwość ustanawiają i inicjują ludzie, razem ze wszystkimi swoimi frustracjami, uprzedzeniami i ignorancją. Potrafią też być egoistyczni w bagatelizowaniu sprawy, w której decydują o życiu lub śmierci innej osoby.
Film jest niemalże jak grecka tragedia. Pokoju obrad nie opuszczamy prawie w ogóle, za wyjątkiem początku na sali sądowej i końca już poza murami budynku.

Typowym u Lumeta jest podział na postacie dobre i złe i tutaj jest bardzo podobnie, aczkolwiek przez świetną grę aktorów i motywacje samych postaci, wypadają one wiarygodnie i ludzko.
Wszystko jednak pozostawia w widzu ziarnko niepewności, bo tak naprawdę nigdy się nie dowiemy, czy przysięgli mieli rację. Co jeśli się mylili?
System ma wady, nie jest precyzyjny... i kto wie co by było, gdyby zabrakło jednego człowieka z poczuciem obowiązku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz