sobota, 10 października 2015

Mississippi w ogniu (1988) reż. Alan Parker

Do Alana Parkera miałem olbrzymi szacunek za "Harry'ego Angela", którego to umieściłem na liście 10ciu ulubionych filmów... więc, sami rozumiecie. To jeden z tych geniuszów kina, którzy gdzieś się zagubili i zostali lekko zapomniani. Dlaczego tak myślę? Cóż.. bo "Mississippi w ogniu"...

Dwóch agentów FBI prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa trzech działaczy  ruchu na rzecz obrony praw człowieka. Szybko dowiadują się, że miasteczko , do którego przybywają jest przesiąknięte rasizmem, a Ku Klux Klan bezkarnie prześladuje czarnoskórych mieszkańców. Tak więc, nasi bohaterowie stają do nierównej walki z całym miasteczkiem, by zaprowadzić prześladowców przed oblicze sprawiedliwości.

"Mississippi w ogniu" Parker nakręcił rok po 'Harrym Angelu" i widać podobieństwa jeśli chodzi o oba filmy. Za muzykę odpowiedzialny był Trevor Jones i uraczył nas budująca napięcie mroczną muzykę, idealnie komponującą się z atmosferą osaczenia.
Reżyser swój film obsadza w latach 60tych, tak więc bród, wilgoć, bagna i mało przyjazne twarze będą wszędzie. Nie jest to jednak żadne neo-noir.

Podczas gdy film uderza w temat rasizmu, tak w widza uderza absurd motywacji, jakimi kierowali się mieszkańcy Mississippi. Tak samo jeszcze długo po seansie widz zdaje sobie sprawę jak smutny i okrutny film zobaczył.
Nienawiść rodzi nienawiść, a wszystko to z tak błahego powodu. Nawet finał ma w sobie pewną gorycz. Choć może się to wszystko wydawać stronnicze - tutaj biali są pokazani jak ci źli - to jednak ja twierdzę, że film jest o wiele bardziej uniwersalny. Prześladowanie, zastraszanie, to rzeczy odbywające się zarówno na większą, jak i mniejszą skalę. Jedna osoba dla drugiej może być Ku Klux Klanem.

Ilość emocji jakie film wzbudza jest gigantyczna. Tak samo napięcie trzyma za gardło cały czas i sam nie wiem kiedy mi te 2 godziny przeleciały.

Miło było zobaczyć Gene'a Hackmana w innym wydaniu niż Lex Luthor, tak samo zdumiony byłem widząc młodego Willema Dafoe w roli zrównoważonego agenta FBI. Nie wypadł źle, wprost przeciwnie, po prostu... to ostatnia rzecz, jakiej się po tym aktorze można spodziewać.

Ironicznie podsumowałbym ten film jako - Zielony Goblin i Lex Luthor, kontra Ku Klux Klan, ale zasługuje on na o wiele, wiele więcej.
"Mississippi w ogniu" to studium ludzkiej nienawiści i podłości i przy okazji trzymający w napięciu thriller ze świetną obsadą. Szokujący, mroczny i bezkompromisowy.
No i, co ważniejsze, zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz