niedziela, 25 października 2015

Hellbound: Hellraiser II (1988) reż. Tony Randel

Zamieściłem ten film na liście ulubionych filmów, więc zapewne wiecie co się szykuje.

Nakręcony rok po części pierwszej "Hellbound" jest bezpośrednią kontynuacją.
Kirsty trafia do szpitala psychiatrycznego, prowadzonego przez niejakiego dra. Channarda. Ów doktor, tak się złożyło, ma obsesję na punkcie demonicznej kostki. Rychło zdobywa zakrwawiony materac, na którym umarła Julia i poświęcając jednego z pacjentów przywraca ją do życia.
W międzyczasie Kirsty ma wizję, w której jej ojciec smaruje na ścianie pokoju "Jestem w Piekle, pomóż mi".
Tak więc, zarówno Kirsty jak i Channard chcą dostać się do Piekła za pomocą kostki...

Sequele horrorów lubią umieszczać swoich bohaterów w psychiatryku, gdzie dochodzą do siebie po wydarzeniach z części poprzedniej. W 1988 roku "Fright Night 2" i "Phantasm II" zaczynały się w podobny sposób.

Dla wielu osób "Hellbound" był sporym rozczarowaniem i są ku temu powody. Oczywistym jest, że dobry sequel powinien oferować więcej i lepiej... w przypadku "Hellraisera II" wszystkiego jest więcej, ale na tym samym poziomie, od efektów specjalnych, po przeróżne, jeszcze bardziej bezwstydne scenariuszowe gafy. Poziom absurdu jest wysoki, jest wiele rzeczy, które dzieją się "bo tak"... ale jest w tym pewna metoda.

"Hellbound: Hellraiser II" to coś, co można nazwać Barkerowską "Alicją w Krainie Czarów". Film utrzymany jest w konwencji szalonej, surrealistycznej mrocznej baśni, za czym idą wszystkie kontrowersyjne, lub też naiwne posunięcia twórców.
Wielu osobom nie podoba się obdarcie Cenobitów z tajemniczości, ale dla mnie pasuje to do mroczno-baśniowej konwencji. Tak samo jak scena z zakładaniem na siebie skóry - kuriozalnie głupia, ale pasuje do konwencji.

O ile Barker na stołku reżyserskim nie zasiadł, ani za scenariusz nie odpowiadał, tak duch poprzednika został zachowany, a nawet wzmocniony.
Christopher Young powrócił ze ścieżką dźwiękową o wiele bardziej epicką, emocjonalną i miejscami psychodeliczną.
Scenografie i oświetlenie stały się o wiele bardziej stylowe (widać zastrzyk gotówki), przez co klimat zrobił się bardziej oniryczny. W zakamarkach Piekielnego Labiryntu czai się cała parada surrealistycznych okropności.

Poziom brutalności wywindował tu o kilka poziomów wyżej, jednak efekty specjalne pozostały na tym samym poziomie, czyli archaicznym i kiczowatym. Jest jednak na co popatrzeć, między innymi na uroczą animację poklatkową.
Obsada poprzedniego filmu powróciła i wciąż jest dobrze. Jednak to nie Doung Bradley kradnie cały film, a Kenneth Cranham w roli Channarda. A czemu, to już każdy powinien zobaczyć sam. Byłem tym wzruszony.

"Hellbound: Hellraiser II" ma swoje wady, Cenobitów mogłoby być więcej, pewne rzeczy mogłyby zostać o wiele bardziej rozwinięte, ale daje bardzo ładny ogląd na to, czego się po serii spodziewać. Wszystko, co najlepsze (i najgorsze) jest właśnie tutaj, doprawione solidną dawką obłędu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz