Jeśli widzieliście klasycznego "Nosferatu" Fredricha Murnaua, znacie też kreację Maxa Schrecka i zapewne też idąca za nią anegdotkę, mówiącą o tym, że aktor tak dobrze wcielił się w rolę wampira bo... faktycznie nim był. Po wielu, wielu latach reżyser E. Elias Merhige postanowił na tej właśnie historii oprzeć swój własny film - "Cień Wampira".
Opowiada on fikcyjną historię powstawania "Symfonii Grozy", w której Max Schreck naprawdę był wampirem. Cóż mogę rzec - pomysł genialny.
Siłą filmu jest to, że nie wiemy ile w nim prawdy, a ile fikcji, przez co rezultat jest wciągający i pozostawia w widzu nutkę niepewności. Jasne, odtwarzane kadry z "Nosferatu" nie do końca pokrywają się z oryginałem, ale myślę, że taką pierdółkę można sobie odpuścić.
Postacie, oczywiście, noszą imiona ekipy pracującej nad "Symfonią Grozy". I choć mamy tu aktorów takich jak Udo Kier, trochę razi, że postacie te są tak dwuwymiarowe. Najbardziej jednak gryzła mnie Greta Schroeder, która została ukazana jako typowa irytująca diva. Jakoś trudno mi uwierzyć, że była taką osobą.... chyba, że ktoś mnie wyprowadzi z błędu.
Tak, czy inaczej, mamy dwóch aktorów, którzy ciągną całość do góry i kradną sobie całe show. Pierwszym jest John Malkovich, w roli Friedricha Murnaua - reżyser dyktator, obsesyjnie chce nakręcić swoje arcydzieło i nie cofnie się przed niczym.
Drugim jest Willem Dafoe, w roli Schrecka. To z myślą o nim Merhige pisał tę postać i sam aktor za tę rolę został nominowany do Oscara. Nasza ekscentryczna gwiazda to perfekcyjny miszmasz tragizmu, grozy i komizmu. W jednej chwili jest równie niepokojący, co jego pierwowzór (tak, Dafoe jest w tej roli aż tak dobry), chwilami rzuca poetyckimi kwestiami, czasami jest przerysowanym, budzącym litość dziwakiem, a czasami... wszystko naraz iw różnych konfiguracjach.
"Cień Wampira" to nie jest horror robiony na poważnie. To zabawa konwencją, mieszanie prawdy z fikcją i mały hołd w stronę klasyki. Max Schreck z tego filmu nie odnosi się tylko do wampira z niemego filmu, ale i do remake'u Herzoga. Tam nasz wampir też był tragiczną, ludzką postacią. Merhige swojego krwiopijcę też obdarza tymi cechami, tylko, że w bardziej dosadny i przerysowany sposób.
Poza tym, widać, że miał on frajdę z pracy nad tym filmem... a skoro reżyser miał frajdę, to widz też będzie mieć.
"Cień Wampira" sprawdza się i jako ciekawostka i jako film sam w sobie. Bierze ciekawy pomysł i robi z nim coś interesującego. Jest to jeden z moich faworytów kina wampirycznego i pozycja obowiązkowa, dla każdego fana klasyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz