Wróćmy na chwilę do "Podgatunku". Po swojej trylogii Ted Nicolau postanowił nieco poszerzyć swoje wampirze uniwersum, co poskutkowało powstaniem "Vampire Journals", w mojej opinii najlepszego filmu całej serii.
Głównym bohaterem jest wampir Zachary, mszczący się za śmierć swojej ukochanej. Podróżuje po świecie mordując stopniowo wampirzy ród sprawcy wszystkiego. Trop prowadzi go w końcu do Bukaresztu, gdzie stawić czoła musi ekscentrycznego Ashowi.
Nigdy przedtem nie widziałem filmu FullMoon, który by wyglądał tak pięknie. Gotyk jest tutaj silny. Siedziba Asha i kostiumy wyglądają bogato - miła odmiana po starych, szaro burych zamczyskach. Do tego dochodzi narracja głównego bohatera, odrobina dymu w powietrzu, oświetlenie - film jest mroczny i nastrojowy. Nawet muzyka robi wrażenie.
Jest to nastrojowy film pretendujący do czegoś ponad klasę B, jednak pozostajac gdzieś pośrodku. Aktorzy zaliczają całkiem solidne kreacje. Nikt nie jest tu drętwy, na pochwałę zasługują na pewno Mihai Dinvale, czy Jonathon Morris w roli Asha.
Problem pojawia się przy samej fabule, która miewa wzloty i upadki. Narracja Zachary'ego miała być poetycka i chwilami taka była, a chwilami była nazbyt patetyczna i nienaturalna. Pojawiają się różne dziury fabularne typu, jeśli potrafie zamienić się w cień, to czemu po prostu nie wyjdzie z tego pokoju?
Efekty specjalne też biją tantedą, a walki wyglądają śmiesznie. Może nie są to duże uchybienia, zważywszy na to, że mowa o FullMoon, ale jednak rażą bardziej ,zważywszy, że film ma dużo mocnych elementów.
Z prymróżeniem oka, to solidny horror wampiryczny, zupełnie różny od B-klasowego kiczu "Subspecies". To bardziej nastrojowe, klimatyczne kino... może "dla ubogich", ale się sprawdza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz