Jeżeli ktoś tam czyta mojego bloga to na pewno po kwietniu ma dość niemych filmów. Jesli tak to... szkoda, bo dziś zamierzam zrecenzować właśnie niemego "Upiora w operze" i tym samym rozpocząć retrospektywę rozmaitych adaptacji powieści Gastona Leroux.
A wszystko to zaprowadzi nas do musicalu Joela Schuamchera.
Pierwsza adaptacja "Upiora..." została nakręcona przez Ruperta Juliana z wytwórni Universal.
Grany przez Lona Chaneya Erik jest zdeformowanym mieszkańcem podziemi Paryskiej Opery. Zakochuje się w śpiewaczce Christinie Daae i postanawia nauczyć ją śpiewu. Następnie sabotuje on operę, tym samym dając Christine szansę na wybicie się. Wszystko jednak daje w łeb, gdy Erik postanawia pokazać się swojej wybrance serca.
Tak mniej więcej wygląda fabuła tego, naprawdę świetnego filmu. Ze wszystkich adaptacji, tą cenię sobie najbardziej. Niemy klasyk wyprzedził udźwiękowione gotyckie horrory Universala. Często to powtarzam przy okazji niemych filmów i teraz nie będzie inaczej - olbrzymie plany, masy ludzi, wszystko to przyprawia o opad szczęki nawet dzisiaj.
"Upiór..." może też pochwalić się naprawdę klimatycznymi i mrocznym zdjęciami. Nie jest to może arcydzieło, ale są solidne i... nie ukrywajmy się, ta poniszczona taśma dodaje całości klimatu. To jeden z tych filmów, które najlepiej ogląda się w czerni i bieli.
Jako ciekawostkę należy dodać, że sekwencja balu maskowego została nakręcona w kolorze.
No ale nie przedłużajmy już tego. Gdyby nie Lon Chaney, to "Upiór w operze" nie byłby pewnie tak wielkim sukcesem. Tym filmem na zawsze wpisał się w historię kinematografii, razem ze swoją niesamowitą charakteryzacją. Kobiety mdlały na jego widok. Jednak make-up to nie wszystko. Gra aktorska Chaneya to czysta klasa. Nawet wtedy, gdy go nie widać, potrafi oczarować widza nawet najprostszym gestem dłoni.
Erik w tym filmie jest postacią kompletnie pogubioną, nie umiejącą rozróżniać dobra od zła, która zwyczajnie nie wie co ze sobą począć. To tragiczna postać, którą ponoszą złe impulsy. I Chaney oddaje to wszystko perfekcyjnie. Nikt po nim nie wykreował tak mocnego wizerunku Upiora.
Nasz czarny charakter to istna perła, ale fajnie by było gdyby główni bohaterowie byli równie dobrze zarysowani. Niestety, Christine i Raoul są kompletnie bezbarwni i po seansie nie będziecie ich w ogóle pamiętać.
Film Juliana to klasyk kina grozy i chyba najlepsza adaptacja powieści Leroux'a. Wierzcie mi na słowo, żaden późniejszy film nie był już tak dobry. Chaneya zwyczajnie nic nie przebije.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz