Adaptacji "Draculi" Brama Stokera jest cały ogrom, od niemego "Nosferatu", po filmy z Lugosim i Christopherem Lee. Większość z nich jest luźno powiązana z książkowym pierwowzorem i nie inaczej jest w przypadku nieco zapomnianego filmu Johna Badhama.
Jego "Dracula" bazuje, podobnie jak film Toda Browninga na musicalu Hamiltona Deane'a.
Statek wiozący Hrabiego rozbija się u wybrzeży Whitby. Jak można się domyślić, jest on jedynym ocalałym. Szybko zaprzyjaźnia się on z doktorem Sewardem i powoli uwodzi jego córkę. Przeciwko wampirowi staje nie kto inny, jak sam doktor Van Helsing.
Dzieło Badhama to chyba moja ulubiona filmowa wersja "Draculi" ze wszystkich, które widziałem. Przyczyną tego jest wierność książce, ale nie pod względem fabuły, a klimatu. Szaro-bury, zakurzony gotyk, czyli to, co wyobrażałem sobie czytając książkę. Atmosferę potęguje także ciekawy zabieg - wszystkie kolory są wyblakłe, przez co miejscami film wygląda jakby był kręcony w czerni i bieli.
Jest to nie tylko ciekawe podbudowywanie klimatu, ale i jedno z wielu nawiązań do filmu z Lugosim. Od kiczowatego sztucznego nietoperza, po wiele znanych z tamtego filmu cytatów. Grający Van Helsinga Laurence Olivier naśladuje twardy akcent Edwarda Van Sloana. No i oczywiście, nie mogło zabraknąć sceny z zacięciem się w palec.
Niestety, postać samego doktora, nieco bezbarwna, ginie w tłoku o wiele lepiej nakreślonych bohaterów.
Dracula Franka Langelli jest na pewno wyjątkową interpretacją tejże postaci. Jest zupełnym przeciwieństwem ekscentrycznego Lugosiego, demonicznego Schrecka i Lee, oraz nieszczęśliwej postaci Kinskiego. To czarujący romantyk, który w gruncie rzeczy walczy tylko o dziewczynę, którą kocha. A kocha ją... bez większego powodu. Do tego jest o wiele bardziej ludzki i zwyczajnie czerpie radość z tego czym jest. Wielu aktorów wcielało się w postać Draculi, ale w ich postaciach widać było pewien schemat - musieli być źli do szpiku kości. Dracula w wykonaniu Langelli taki nie jest. Na pewno nie jest czarno-białą postacią.
Film może nie oddaje wiernie fabuły powieści, ale wiernie oddaje pewną jej część - postać kobiecą. Grana przez Kate Nelligan Lucy nie jest pustą panną od ładnego wyglądania. To twarda babka, która wie czego chce i potrafi o to zawalczyć. Z nakreśleniem takiej postaci miał nawet problem sam wielki Francis Copolla przy tworzeniu swojego "Draculi".
Reszta postaci wypada w porządku. Tacy aktorzy jak Donald Pleasance raczej nie wymagają ode mnie komentarza.
Film nie skupia się tutaj na typowo horrorowych aspektach historii o wampirze. Tu na pierwszym planie jest piękny i subtelnie prowadzony romans. Oczywiście nie grałoby to tak dobrze, gdyby nie dobrze nakreślone postacie i aktorzy.
To nie jest ten krwawy i przerażający Dracula co kiedyś. To czysta, gotycka, romantyczna słodycz, która wyróżnia się spośród innych adaptacji powieści Stokera swoim dość oryginalnym i świeżym podejściem do tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz