wtorek, 16 lutego 2016

Armia Boga: Bunt (2005) reż. Joel Soisson

Wiecie, że "Armia Boga" nie skończyła się na trzeciej części? Cóż... ktoś w Dimension wpadł na pomysł, aby reaktywować serię po pięciu latach, ale chyba szybko połapali się, że kontynuować tej samej historii się nie da, dlatego też "Bunt" nie ma nic wspólnego z poprzednią trylogią. Zupełnie nic. Nie wraca nawet Christopher Walken.

Otóż...
Istnieje wersja Biblii, w której ma dopiero pojawić się nowe Słowo Boże, tzw "Leksykon Proroków". Na Ziemię przybywa zbuntowany anioł Belial, żeby ją wykorzystać dla własnych celów.  Księga, tak się złożyło, trafia w ręce dziewuszki imieniem Allison. Kierowana przez głos dobrego anioła Szymona skutecznie unika niebezpieczeństw.
W międzyczasie do gry dołącza także Szatan, żeby swojego zbuntowanego brata ustawić do pionu. Wciąga we wszystko pewnego policjanta imieniem Dani Simionescu, który okazuje się być bratem Allison.

"Bunt" ma bardzo randomowy tytuł i, odnoszę wrażenie, że twórcy mocno inspirowali się "Ukrytym". Belial nie ma własnego ciała, wobec czego opętuje kolejne osoby. Tak, anioły w tym filmie nie mają ciał. Przemawia też za tym nieco komediowa relacja między Szatanem, a Danim.

Budżet, jaki przeznaczono na tę produkcję można wyczytać z tego: był kręcony w Rumunii, w tym samym czasie, co "Hellraiser: Deader" i "Hellworld.com". Występuje tutaj Doug Bradley w jednej z drugoplanowych ról, natomiast główną bohaterkę gra znana z "Deader" Kari Wuhre.

Choć "Bunt" nie ma nic wspólnego z poprzednimi odsłonami, tak kilka znajomych akcentów się w nim znalazło. Belial wyrywa serca z ciał, które porzuca (jakikolwiek by to miało sens), nazywa ludzi "małpami" i pojawia się postać anioła Szymona.

W ogóle pewne cząstki ducha poprzedników są tutaj wyczuwalne. Postacie są napisane i zagrane całkiem nieźle (patrząc na to, kto za ten film odpowiada to cud!), ale jednej rzeczy przeboleć nie mogę - dialogów. Niektóre kwestie są... paskudne.
Kilka niezłych, mimo wszystko, pomysłów też jest nam przedstawionych, chociaż film stara się bardzo iść w kierunku horroru a'la późne sequele "Hellraisera".

"Bunt" ogląda się z umiarkowanym zainteresowaniem. Stara się bardzo nawiązywać do poprzednich odsłon, nie wiążąc się z nimi w żaden konkretny sposób. W rezultacie wychodzi takie nie wiadomo co z kilkoma pozytywami. Raczej do zapomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz