poniedziałek, 1 lutego 2016

Phantasm: OblIVion (1998) reż. Don Coscarelli

Pomyślałem, że w tym miesiącu wyrównam rachunki ze wszystkimi seriami filmowymi, których nie zrecenzowałem do końca. Trylogię "Phantasm" recenzowałem gdzieś na początku mojej blogowej kariery i planowałem napisać coś o części czwartej. I tak planowałem, planowałem, aż minęło jakieś pół roku.

"Phantasm OblIVion" zaczyna się tam, gdzie skończyła się część trzecia. Mike przechodzi przez dziwną transformację. Postanawia wykorzystać nowe umiejętności, by odkryć tajemnicę Tall Mana i przy okazji pozbyć się go raz na zawsze. A ponieważ nasz dwumetrowy grabarz ewidentnie wodzi go za nos, więc nie wiadomo do czego nas to zaprowadzi.
W ślad za Mikiem wyrusza Reggie...

Przy okazji tej części Coscarelliemu mocno obcięto budżet. Nie mogąc pozwolić sobie na nic spektakularnego postanowił wrócić do korzeni serii - do kameralnego, psychodelicznego horroru, gdzie pierwsze skrzypce gra tajemnica.
Mike podróżuje między wymiarami i zostaje nam nieco rąbka tajemnicy o Tall Manie uchylone, ale nie tyle, by tę postać obdzierać z tajemniczości.

"OblIVion" jest całkowicie nastawiony na powolne budowanie napięcia i nastrojowość. Psychodeliczną atmosferę podbudowują także wykorzystane z filmie usunięte sceny z pierwszego "Phantasmu". Wykorzystane, swoją drogą, bardzo kreatywnie.

Zakończenie z kolei... również kameralne, bez efekciarstwa... ale cholernie dziwne. Do dziś zachodzę w głowę co się tak tam w ogóle stało. I zapewne nie tylko ja.

Czwarty "Phantasm" rysuje się lepiej niż "trójka", starając się dać nam coś innego. Coscarelli walczył z ograniczeniami budżetowymi jak mógł. Efektem jest solidny film. Jako zakończenie serii może rozczarowywać i zostawiać z głębokim uczuciem "co się kurwa stało?"
ALE... Od kilku lat Coscarelli walczy dzielnie chcąc wydać na świat piątą, ostatnią odsłonę serii. Produkcja napotyka na drodze same problemy, a sam film został opóźniony już o dwa lata... ale wciąż jest nadzieja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz