czwartek, 19 lutego 2015

Córka Draculi (1936) reż. Lambert Hillyer

Zawsze znajdzie się sposób, żeby zarobić na sukcesie jakiegoś filmu. Skoro udało się zrobić sequel "Frankensteina", który powalił wszystkich na kolana, to czemu by nie zrobić kontynuacji "Draculi"? Tylko, że nie powalającej na kolana.

Film opowiada nam o Maryi Zaleskiej, która to ze wszystkich sił usiłuje wyleczyć się z wampiryzmu. Pomysł przyznaję, całkiem ciekawy i jak na swój okres świeży. To takie kino prekursorskie starające się przedstawić postacie wampirów w bardziej tragicznym świetle. Efekt końcowy jest jednak... nierówny?

Marya stara się wyleczyć ze swojej przypadłości jak z każdej innej choroby psychicznej bądź nałogu. Prosi o pomoc lekarza, choć nie wyjawia mu wprost o co chodzi. O ile wszelkie próby walki ze swoją mroczną naturą zaliczam na plus, tak za każdym razem czuć, że czegoś tu brakuje.

Klimat przejawia się w kilku zapadających w pamięć scenach, jednak mroku filmu Browninga prawie wcale tu nie ma. Problem tego filmu polega na tym, że nie ma tu żadnej konkretnej akcji. Zero napięcia, zero czegoś co przyciągnęłoby uwagę widza na dłuższą chwilę. Rozumiem, że można prowadzić film w wolnym tempie, ale za tym musi przemawiać odpowiednia atmosfera. Tutaj takowej zabrakło.

Starano się również jakoś nawiązać do "Draculi". Powraca Edward Van Sloan, jako Van Helsing, z tym że jego postać nie robi nic konkretnego w tym filmie, wręcz została zmarginalizowana. Mamy również całkiem fajną scenę kiedy to Marya pali ciało Draculi. Wracamy pod koniec do zamku w Transylwaniii, wykorzystano chyba nawet ten sam plan co w filmie z 1931 roku.

Co do aktorów to - nic ciekawego.  Van Sloan, jak już mówiłem, został zmarginalizowany i gra zupełnie inną, spokojniejszą postać, aniżeli w filmie Browninga. Otto Krueger i Gloria Holden byli mocno przeciętni.

Takie dziury fabularne jak to, że Marya trzyma w dłoni krzyż podczas palenia Draculi przemilczę, ale najbardziej rozbraja mnie jak wielki stylistyczny przeskok nas czekał. "Dracula" dzieje się gdzieś w XIX wieku, co do tego nie ma wątpliwości. "Córka..." natomiast dzieje się... w latach współczesnych. Rozumiem, że wówczas się ciągłością fabularną nie przejmowano, ale jest to trochę konsternujące.


Jaki jest efekt końcowy? Rozczarowujący. W dużej mierze widać, że to film robiony na szybko, byleby odciąć kupony i zebrać kasę. Niektóre sceny, pomysły przykuwają uwagę, ale żaden z nich nie jest wykorzystany na tyle by naprawdę wryć w stołek. A mogło tak być. Dostajemy niestety film niezdecydowany, średnio zagrany i nużący. Jeśli nie jesteście hardcorowymi fanami tych filmów, to będziecie się nudzić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz