*MASYWNE SPOILERY*
"Iron Man" to seria filmów do których zabierałem się jak pies do jeża. Później jednak moje podejście do tych filmów zmieniło się na bardziej emocjonalne. Pierwsza część tak bardzo przypominała mi klasycznego "Supermana" z Christopherem Reevem. Dwójka była dla mnie dobra rozrywką i dalej jest, mimo iż ktoś kiedyś zrobił mi bezkresny spis wszystkich absurdów jakie ten film zawierał. Uwielbiałem te film, dziś też miło je wspominam.
Kiedy przyszła część trzecia, rzucania kurwami nie było końca. Jasne, Iron Man 2 był pewnie jeszcze bardziej bezsensownym filmem ale... nie zauważyłem tego za pierwszym razem, a jestem człowiekiem bardzo wyczulonym na różne absurdy.
Film zaczyna się retrospekcją z roku 1999 roku, gdzie to Tony mówi nam o pewnym ważnym dla niego wydarzeniu. I choć jest ono takie ważne, nikt nie sądził że warto o nim wspominać przez 2 filmy z rzędu. Mało tego, Tony twierdzi że zapomniał o nim, tak po prostu. Skoro to było dla niego takie ważne to jakim cudem o nim zapomniał? No i skoro zapomniał to jakim cudem opowiada o nim w tym właśnie momencie?
Tak czy inaczej, inaczej tej scenie poznajemy… brzydkiego nerda z obsesja na punkcie Tony’ego. Jak myślicie kim on może być? Ja widząc go powiedziałem na głos do monitora "on jest złoczyńcą". Wiecie co jest najbardziej przerażające? Że miałem rację...
Z nerda staje się bogatym „geniuszem” zła, od tak sobie, tylko by zemścić się na Tonym, bo ten go olał. I jeszcze uparcie stara się nam wmówić, że tu nie chodzi wcale o zemstę. Jest to trzeci bezbarwny czarny charakter, z tym że kiedy w poprzednich filmach aktorzy w tych rolach naprawdę mieli ubaw, tak Guy Pearce jest nudny jak flaki z olejem.
Tak przy okazji – to był dopiero prolog, czyli jakieś 5 minut filmu.
Ale hej, na horyzoncie pokazuje się nam kolejny wzięty z dupy wątek. Otóż w wyniku wydarzeń jakie miały miejsce w „Avengers” (czyli, że kosmici zaatakowali Ziemię) Tony dostaje stanów lękowych, bo twierdzi, że jeśli wrócą to nie da sobie z nimi rady. Tony, który trzymał 2 poprzednie filmy w całości, jedna z najlepszych postaci całego filmowego uniwersum w tym filmie zamienia się w wkurwiającego pomyleńca podejmującego najgłupsze możliwe decyzje. Tak jakby jedno z dupy wzięte załamanie w "Iron Manie 2" nie wystarczało.
Po pierwsze - został członkiem Avengers, wiec nawet jeśli by wrócili to nie byłby w tej walce sam.
Po drugie - pokonali kosmitów, praktycznie nie męcząc się przy tym, z uśmiechami na twarzach, sam Tony zdążył przygadać Lokiemu i zrozumieć, że to nie zbroja czyni z niego bohatera.
Gdzie wy tu widzicie powód do depresji? Sam wątek nie ma praktycznie żadnego wpływu na fabułę, a gdzieś po drugim akcie scenarzysta chyba sam o nim zapomniał .Cóż… ja nie zapomniałem i będę przywoływać go jeszcze kilkanaście razy.
Tony w związku ze swoimi stanami lękowymi zaczyna budować całą masę zbroi, by chronić Pepper (swoja dziewczynę z poprzednich filmów), i jest to całkiem niezłym pomysłem... do czasu.
Pojawiają się też terroryści pod przywództwem Mandaryna (o którym wspomnę jeszcze później) i w wyniku jednego z zamachów ochroniarz Tony’ego ląduje w szpitalu. Wtedy to nasz główny bohater wpada na rewelacyjny pomysł zaproszenia terrorystów do własnego domu. Mówi w wiadomościach wprost żeby zaatakowali jego dom.
Czy muszę mówić że Tony’ego w tym filmie popierdoliło? Prowokuje terrorystów do ataku i nie przygotowuje się do tego w żaden sposób. Atak oczywiście się odbywa i nasz Iron Man dostaje ostro po tyłku. Mało tego wszyscy są tym atakiem później tak wysoce zaskoczeni.
Skoro ma te stany lękowe, skoro tak bardzo boi się o życie swoje i swojej dziewczyny to skąd w jego głowie ten zajebisty pomysł? I skoro już to zrobił to czemu nie przygotował się w jakikolwiek sposób do obrony?
"Iron Man 3" to rzadki przykład filmu, w którym dziura fabularna, ma swoje własne dziury fabularne.
Chciałbym zaznaczyć że zabrnąłem raptem w 40 minut tego filmu, a fabuła już została wykolejona zupełnie. Jakim cudem mam wziąć teraz cokolwiek co się wydarzy na serio, jak mam kibicować głównemu bohaterowi, jak mam odczuwać dramatyzm wielu scen, jak mam cieszyć się ze scen akcji skoro wiem, że wszystko to dzieje się z powodu jego pieprzonej głupoty?
Tak czy inaczej, komputer kieruje uszkodzony pancerz Iron Mana gdzieś na drugi koniec świata ponieważ… Pierdolcie się! Tony zostaje sam ze zniszczonym pancerzem, i przebywa całą długą drogę by dorwać Mandaryna. W sumie, to byłby to całkiem niezły pomysł. Widzimy jak zaradny on jest i bez swojego pancerza. Byłby, gdyby miał jakikolwiek sens. On sam pyta się Jarwisa "Czemu to zrobiłeś?" i ten nic mu nie odpowiada. To cudowne gdy film sam wytyka własne błędy logiczne.
Później mamy na zmianę idiotyczne postacie poboczne, i walki z X-menami Killiana. Trzeba przyznać że to drugie zostało wykonane nieźle. Co do postaci to, mamy tego wkurzającego dzieciaka, który jakimś cudem zna się na wszystkim, i jest cholernie irytujący jakby miał ADHD, mamy tego kolesia w przyczepie telewizyjnej, który na fioła na punkcie Tony’ego (niezręczne, ten koleś wytatuował sobie twarz Tony’ego nawet). I każdy jest w tym filmie tylko po to by popchać fabułę do przodu. Każdy z nich ma jakąś pojedynczą rolę do odegrania w fabule i potem znika.
Intryga jest tak oczywista, szyta grubymi nićmi, i pozbawiona jakiejkolwiek iskry, jakiegokolwiek mocnego zwrotu akcji, czy czegokolwiek co by widza mogło zainteresować. Panowie Black i Pearce i rzucają nam wysranym przez siebie gównem prosto w twarz.
Ale to wszystko to jeszcze nic, bo prawdziwa bomba jest dopiero przed nami. W filmie tym pojawia się Mandaryn. Ja wiedząc o tym byłem bardzo podjarany, bo w komiksach był to arcywróg Iron Mana. Cóż… według tego filmu, Mandaryn nie istnieje! Tak naprawdę to aktor wynajęty przez Killiana. Oto przykład jak wzorcowo wkurwić fanów kogoś/czegoś. Brawo.
To nie tak, że mam coś przeciwko zmianom w materiale źródłowym. Nie mam, o ile jest to robione z sensem i z szacunkiem dla pierwowzoru. Scenarzysta tutaj pokazał, że tego szacunku po prostu nie ma i coraz bardziej pierdoli swoją robotę.
Dla mnie to był koniec, tutaj ten film osiągnął już dno absolutne i już nic nie dało rady go uratować.
Tony zostaje złapany, Killian ma swój kliszowy do bólu monolog, o tym ,że jest jaki jest bo Tony go olał, a potem mając do dyspozycji tych swoich X-menów zostawia Tony'ego pod ochroną zwykłych półmózgich osiłków. Cóż, skoro protagonista jest idiotą, to czemu by nie zrobić to samo ze złoczyńcą?
Poza tym, porywa także Pepper i postanawia wszczepić jej to coś co daje supermoce. I albo ją to zabije, albo jej organizm to zaakceptuje i sama będzie mieć supermoce. Powiedzcie, czy to nie jest trochę słabo pomyślane? To trochę samobójstwo, dawać więźniowi 50 na 50 szansy, że zginie lub zdobędzie moce pierdolonego boga.
No i dochodzi do ostatecznej wielkiej bitwy, Tony przyzywa wszystkie swoje pancerze i… gówno wciąż leci.
Najbardziej utkwił mi w pamięci ten jeden zwrot akcji. Tony znajduje Pepper, daje po tyłku Killianowi co powoduje tym, że całe ot pomieszczenie idzie w diabły… bo tak, i Tony postanawia zrzucić z siebie zbroje… bo tak.
Pepper wisi nad przepaścią i ten zamiast wezwać jakaś inną zbroję i uratować ją, postanawia biec do niej na piechotę. Oczywiście nie udaje mu się i Pepper spada. Pojawia się znowu Killian i DOPIERO WTEDY wpada on na pomysł, że potrzebny mu pancerz. A teraz zerknij sobie na akapit powyżej i wszystko stanie się jasne.
Źli dostają po dupie, mamy ckliwy happy end, od którego słodyczy idzie się porzygać i Tony postanawia, bez żadnego logicznego wytłumaczenia wszystkie swoje zbroje rozpierdolić w drobny mak. Pamiętacie jeszcze o stanach lękowych? Uporał się z nimi? Nie widzimy jako tako by przeszedł przez jakąś przemianę, nie widzimy by walczył z tym w jakikolwiek sposób. Tak po prostu wątek się urywa. Poza tym, to świetny pomysł rozwalić wszystkie swoje pancerze. Tak jakby był całkowicie pewny że już absolutnie nic jemu i Pepper nie zagrozi.
Ale ten film pokazuje, że może być jeszcze bardziej niedojebany i wukurwia w kosmos jeden ważny wątek poprzednich filmów. Mamy epilog, podczas którego widzimy jak Tony poddaje się operacji, która usunie odłamki z jego serca, przez co ten nie musi nosić elektromagnesu na piersi. Czy przypadkiem przez cały poprzedni film nie mówiono o tym jak bardzo on NIE MOŻE się ich pozbyć?
I jakże wielką siekę z fabuły „Avengersów” robi ten film. Tony Stark to już tylko Tony Stark. Może jego miejsce zajmie Pepper, skoro ma te swoje dziwne supermoce?
Ten film był moim osobistym koszmarem. Biorąc pod uwagę jak zła była część druga, liczyć można było, że poprawia stare błędy... ale nowy reżyser i scenarzysta biorą to złe co było i robią to jeszcze gorzej. Oglądając ten film czułem się jakby znowu były lata 90te, kiedy adaptacje komiksów były na naprawdę niskim poziomie. Potworny film, potworne zamknięcie trylogii.
Seria Iron Man jest moim zdaniem jedną z przecenianych serii o superbohaterach. O ile jedynka była w miare spoko, to za nic w świecie nie dam się namówić na kolejne seanse dwójki i trójki. Z adaptacji Marvela najbardziej sobie cenię X-menów, mimo że ta seria również jest bardzo nierówna.
OdpowiedzUsuńZ X-menów dobre filmy to jedynka, dwójka i "First Class". Reszta mogłaby lecieć prosto do kosza.
UsuńBardzo dobra recka, część 1 jako tako mi się widziała, druga też była niezła, a 3 do dziś nie oglądałem i po Twoim tekście na pewno tego nie zrobię ;) Dwie godziny niezmarnowanego życia poświęcę na co innego, gracias ;)
OdpowiedzUsuń