Po
sukcesie "Frankensteina" Whale poszedł za ciosem i wydał na świat
kolejne klasyczne monstrum. Wypromował również kolejną gwiazdę czarno-białego
kina - Claude'a Rainsa.
Ten
pan raczy nas niezwykłym popisem aktorstwa i szaleńczego śmiechu. Nasz
Niewidzialny Człowiek z początku jest tajemniczy, aby chwilę potem zamienić się
w szaleńca chcącego przejąć władzę nad światem. W dodatku, wszystko co robi
sprawia mu niesamowitą frajdę. To postać, która pokazuje co to znaczy
siarczysty czarny humor. Sama postać Jacka Griffina idealnie opisuje cały film.
Whale
wciąż emanuje mrokiem ekspresjonizmu, dorzucając do tego wspomniany czarny
humor. Problem jednak polega na tym, że czasem nie wie kiedy przestać. W
rezultacie widzimy śpiewającego Griffina w skradzionych spodniach, który
straszy przypadkową dziewczynę, czy też mamy Unę O'Connor, którą każdy miałby
ochotę po chwili zarąbać siekierą. Nie rozumiem, czemu Whale pakuje ją do
swoich filmów. To babsko, razem ze swoim skrzeczącym głosem doprowadziło mnie
do szału. Jedyna jej rola w tym filmie to robienie głupich min i darcie japy.
Efekty
specjalne są w porządku. Wtedy to było coś rewolucyjnego, ale efekt
niewidzialności głównego bohatera tutaj nie wygląda wcale tak dobrze mimo
wszystko. Następne filmy robią to o wiele lepiej (lub gorzej).
Oglądając "Niewidzialnego Człowieka" i
mając świadomość, że James Whale jest reżyserem pomyśleć można jedynie, że to
był właściwy człowiek na właściwym miejscu. Zaczynając od rewolucyjnych efektów
specjalnych, film prezentuje aktorstwo na poziomie i klimat nie do podrobienia.
Jasne, wypada tutaj pewien efekt zaskoczenia związany z Jackiem Griffinem, ale
to historii nie ujmuje. Ta trzyma naprawdę w napięciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz