"Jeśli bóg miłości i życia kiedykolwiek istniał, to od dawna już nie żyje. Ktoś... Coś... rządzi na jego miejscu."
Powoli zbliżamy się do końca
Cormanowskiego cyklu adaptacji E. A. Poe. Tym razem Corman wziął na warsztat
już właściwe opowiadanie autora.
Demoniczny Książe Prospero, w obawie
przed szalejącą zarazą, gromadzi w swoim zamku wszystkich swoich przyjaciół,
gdzie bawią się dziko i rozpustnie. Sam Prospero jest wyznawcą Szatana i porywa
z jednej z wiosek młodą dziewczynę.
Mamy tu co prawda jeszcze wątki z
"Żabiego skoczka", ale wybaczcie, nigdy przedtem o tym opowiadaniu
nawet nie słyszałem. Nadrobię kiedyś na pewno...
To co różni ten film od pozostałych, to
fakt, że nie jest to tak naprawdę kino grozy. Opowiadanie też nie wyglądało mi
na horror. To bardziej jak dramat historyczny z motywem fantasy w tle.
Pod względem treści film wyłamuje się z
ram kina klasy B i staje się najjaśniejszym punktem całej serii. "Maska..."
to skarbnica niegłupich i dających do myślenia kwestii. Podoba mi się podejście
tego filmu do tematu Boga, nieba, piekła i Śmierci.
To w ogóle dobrze napisany film. Prospero
jest zły do szpiku kości, ale ma pewne racje w tym co mówi. Zgromadzeni w jego
zamku szlachcice to bezwstydni rozpustnicy, którzy z każdą kolejną sceną
prezentują się coraz to żałośniej. Jak bardzo kontrastuje to z niewinną
Francescą, którą Prospero zabrał z jednej z wiosek.
Sama relacja między dziewczyną a księciem
jest interesująca. To nie ona próbuje odciągnąć go od satanizmu. To on coraz to
dogłębniej pokazuje jej swoje wierzenia.
Odchodzimy narazie od gotyckiej szarości
i kurzu. Zamek księcia Prospero jest kolorowy, pełen przepychu - po prostu
piękny.
Z obsady - Vincent Price
wciela się w rolę Prospero, i oczywiście kradnie film dla siebie. Reszta obsady
również spisała się na medal. Hazel Court, Patrick Magee, Jane Asher - wszyscy
byli rewelacyjni.
Ciężko mi powiedzieć coś więcej o tym filmie.
Mógłbym równie dobrze wypisać wszystkie elementy tego filmu i spiąć klamrą
"rewelacja". To nie wygląda jak tani horrorek. To kawał dobrego,
niegłupiego kina i jedna z najlepszych części serii.
Maska czerwonego moru to obok Zagłady domu Usherów mój ulubiony Cormanowski Poe. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń