Nie ulega wątpliwościom, że Fritz Lang
był jednym z największych wizjonerów okresu kina niemego. Pierwszym moim
kontaktem z nim był właśnie film "Zmęczona Śmierć".
Utrzymana w duchu ekspresjonizmu
romantyczna historia zaprezentowana przez Langa jest jedną z pierwszych, jeśli
nie pierwszą nowela filmową. Po stracie ukochanego dziewczyna udaje się do
Śmierci we własnej osobie, by ta zwróciła życie jej miłości. Zgadza się, lecz dziewczyna musi uratować chociaż jedno z
trzech bliskich końcowi istnień.
W ten sposób otrzymujemy trzy historie:
Jedna dziejącą się w Arabii, drugą w średniowiecznej Francji i ostatnią w
Japonii. Wszystkie opierają się na tym, że nasza bohaterka, pod różnymi
wcieleniami, musi uratować tego, kogo kocha.
Reżyser poprzez tę fabułę tworzy piękną i
przesyconą pesymizmem baśń zabierając nas do krainy orientalnych klimatów. Lang
przy okazji pokazuje swój realizacyjny rozmach. Wielkie, stylowe plany, sceny
masowe i efekty specjalne wgniatają w fotel. To 1921 rok i wiem jak trudne było
to do osiągnięcia.
Bernhard Goetzke wykreował wizerunek
śmierci, od którego bije czysty tragizm i melancholia.
Lil Dagover, znana z "Gabinetu
doktora Caligari" też spisuje się znakomicie w roli dziewczyny. W ogóle
jej postać jest zmyślnie napisana. To naprawdę zaradna babka, która
będzie musiała, na przykład zaplanować morderstwo pewnej osoby, lub ukraść
japońskiemu czarownikowi jego magiczną różdżkę... czyli generalnie rzeczy,
których byśmy normalnie nie pochwalili.
Film porusza tematy, o których mówi się od zawsze
- równość wobec śmierci, jej nieuchronność, ale przedstawione w romantyczny i
baśniowy sposób. Scenariusz Langa opiera się na tych zagadnieniach, bawi się
nimi, nie stara się przy tym kombinować i robić niewiadomo czego. Jest to
piękny i pomysłowy obraz, który wielu osobom zapadnie w pamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz