"Fantom", to bowiem melodramat utrzymany w dobie romantyzmu.
Lorentz Lubota jest poetą i niespełnionym urzędnikiem. Pewnego dnia zostaje potrącony przez pewną dziewczynę i z miejsca się w niej zakochuje. Od tego momentu całe jego życie wywraca się do góry nogami.
Nasz główny bohater to romantyk pełną gębą - marzyciel i fajtłapa, kompletnie oderwany od rzeczywistości, w dodatku kompletnie niedojrzały emocjonalnie. Nam przez te 2 godziny dane będzie zobaczyć, jak obsesyjne zauroczenie sprowadzi go na złą drogę, a to zaś całe jego życie doprowadzi do ruiny.
Trudno jest to streścić, bo mamy tu całą wielką pajęczynę wątków, które krążą wokół Lorentza. Gdy próba oświadczenia się kończy się porażką, los zsyła Lubocie inną dziewczynę, Melittę, łudząco podobną do tej poprzedniej. Od tego momentu całkowicie chrzani swoją pracę i zostaje zwolniony, zaniedbuje swoją schorowaną matkę, która zostaje całkiem sama, wyłudza pieniądze od swojej ciotki, za namową jej przyjaciela i całkowicie ignoruje dziewczynę, która jest w nim faktycznie zakochana.
Oglądając ten film nie mogłem powstrzymać skojarzeń z naszą rodzimą "Lalką". Melitta naszego bohatera ewidentnie wykorzystuje i nie bierze go na poważnie, a on pogrąża się dla niej coraz bardziej.
Dzieło Murnaua nie postarzało się ani trochę. Po latach wciąż jest świeże i przepełnione goryczą. Oglądamy tutaj jak czyjeś życie wali się na naszych oczach, kawałek po kawałku. Mamy tu upadek moralności, zagubienie w otaczającym świecie, no i oczywiście, że prawda nas wyzwoli.
Taka mała ciekawostka - film był kręcony we Wrocławiu.
Na koniec dodam, że scenarzystką tego pięknego dzieła była Thea von Harbou, a to daje mi kolejny powód do tego by w stronę "Metropolis" powiedzieć - pieprz się filmie, razem ze swoim żałosnym scenariuszem.
"Fantom" to niezapomniane przeżycie i niezwykle gorzka historia. Gdy obejrzałem go po raz pierwszy, wzruszył mnie. Aż chciało się krzyknąć "Ach! Murnau, znów Ci się udało!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz