Mój miesiąc niemych filmów powoli zbliża się do końca, więc czemu by nie rzucić okiem na jeszcze jeden zapomniany przez wszystkich film.
"Shadows" Opowiada historię pastora, który żeni się z wdową po wrednym marynarzu. Wszystko jest super, do czasu gdy pastor otrzymuje list od zmarłego, który domaga się pieniędzy. W obawie przed strata żony i linczem ze strony społeczności, ulega szantażowi.
Dostajemy zatem prostą historię o obawie przed tym "co ludzie powiedzą". Całkiem udaną, warto dodać, bo film ogląda się naprawdę dobrze. Główny bohater grany przez Harrisona Forda... nie TEGO Harrisona Forda, wypada całkiem nieźle, choć jego kreacji nie zaliczyłbym do specjalnie zapadającej w pamięć.
W tle mamy Lona Chaneya, w drugoplanowej roli chińczyka - Yen Sina. Jego charakteryzacja jest bezbłędna, a jego kreacja, choć niewielka, jest najjaśniejszym punktem całości.
Z jego postacią związany jest wątek nietolerancji. Ponieważ jest on zupełnie innego wyznania niż katoliccy mieszkańcy miasteczka, jest prześladowany, a na początku przepędzony tylko dlatego bo nie chciał się modlić. Trochę to łopatologiczne, ale można to przebaczyć.
Nasz główny bohater będzie się starać go nawrócić przez cały okres trwania filmu. To akurat jest ciekawie rozegrane, bo Yen Sin działa na zasadzie - Jeśli pokażesz mi, że tak się da, to uwierzę.
Jak już mówiłem, to prosta historia, miejscami nieco banalna, ale pełna emocji i dobrze zagrana. Osobiście nie czuję jakbym zmarnował czas, mimo faktu iż miałem tego filmu nie oglądać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz