Nie wszystkie historie o klaunach muszą być wesołe. Mogą być gorzkie i przygnębiające, jak obraz Victora Sjostroma. Były to czasy, gdy amerykanie, w celu podwyższenia poziomu swojego kina, sprowadzali sobie różnorakich twórców europejskich. Paul Leni kręcił dla wytwórni Universal, a Sjostromowi przypadła praca dla nowo uformowanej wytwórni MGM.
Poznajemy Paula Beaumonta, naukowca badającego pochodzenie rasy ludzkiej. W dniu wygłoszenia swojej teorii zostaje oszukany przez swojego przyjaciela, barona, który przypisuje sobie jego zasługi, ośmiesza przed innymi naukowcami, a na koniec ucieka z jego żoną. Załamany Beaumont porzuca swoje dotychczasowe życie, zostając klaunem w cyrku.
Reżyserowi "Fumana Śmierci" dane było współpracować z Lonem Chaneyem i, nie ma co ukrywać, on i jego postać to najjaśniejsze punkty całego filmu. Paul Beaumont nie cierpi z powodu straty żony, a raczej z powodu upokorzenia jakie go spotkało. Przebiera się w strój klauna tylko po to, by masochizować się, przeżywając tamtą chwilę raz po raz. By dodać sobie bezkarności porzuca nawet swoje imię. To bardzo tragiczny, a zarazem unikalny obraz szaleństwa i Chaneyowi udaje się to uchwycić perfekcyjnie.
Na horyzoncie pojawia się romans. Cyrkowiec Bezano zakochuje się w Consueli, córce hrabiego Manciniego... i przysięgam wam, ten człowiek jest cholernym szatanem, złem wcielonym i absolutnym. Sprzedaje rękę swojej córki baronowi i kusi propozycją ślubu, jak diabeł na ramieniu.Ten facet jest tak zimny, tak złośliwy, że będziecie mieć ochotę go zarąbać i rozszarpać na strzępy. Gra aktorska Tully'ego Marshalla jeszcze to wszystko pogłębia. Brakuje mu głębi. Jest po prostu zły, a tym samym jednowymiarowy.
Sam romans Consueli z Benzano jest strasznie ckliwy, a niektóre teksty, którymi jesteśmy raczeni przyprawiają o ból oczu. Niemniej jednak, to jest do wybaczenia. Wątek ten jest na dalszym planie i jest jedynie ostatecznym pretekstem, danym Beaumontowi, do dokonania zemsty. Również jest zakochany w Consueli i nie zamierza dopuścić by wyszła ona za człowieka, który go zdradził.
To co czyni film tak dobrym, to jego emocjonalność. Pierwszy występ Beaumonta, to dosadna, może nieco przesadzona metafora zniszczenia czyjegoś uczucia, zaufania i miłości i przy okazji zmieszanie ludzkiej godności z błotem... dosłownie. Może to lekka łopatologia, ale scena ta bardzo mi się podobała. Sam finał jest całkiem drastyczny i zaprawiony goryczą.
Dzieło Sjostroma jest niesamowicie depresyjne, nie tylko pod względem fabuły, ale i pod względem warstwy wizualnej. Ponure, pełne mroku i cieni. Poczucie beznadziejności nie opuszcza nas do samego końca.
"TEN, którego biją po twarzy" to niezwykle ponury i pełen emocji obraz, choć serwuje nam kreatywne pomysły, na przemian z płytkimi banałami. Chaney jest na przemian niepokojący i pełen tragizmu. To naprawdę silny, wzruszający obraz, z mocnym elementem psychologicznym. Nie doskonały, ale godny polecenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz