Rudolph Valentino był swego czasu bożyszczem kobiet. Baa, panował ogólny pierdolec na jego punkcie. Tak ogromny, że gdy ten zmarł przedwczesną śmiercią, to panie chciały się zabijać nad jego grobem. Wszystko to jednak skądś się musiało wziąć. Sprawcą tego był w dużej mierze właśnie "Szejk", w którym Valentino odegrał swoją najpopularniejszą rolę.
Poznajemy brytyjska dziewczynę, Dianę. Postanawia się ona wybrać na podróż po Saharze. Dzień przed rozpoczęciem wędrówki, zapoznaje w kasynie szejka Ahmeda Ben Hassana. Wpada mu w oko i ten postanawia, podczas jej wyjazdu porwać ją.
Swój fenomen film zawdzięcza postaci tytułowego szejka, który był władczy, dziki, niebezpieczny, przystojny i porywał kobiety. Panie pokochały ten film.
Jednak co takiego było w samym Rudolphie, tego nie jestem w stanie zrozumieć. Zagrał on bardzo mocno średnio, żeby nie powiedzieć słabo. Gdy stara się być zły, wygląda jak szczerzący się psychol. Nie ma w tym nic naturalnego. Niestety, ładna buźka to nie wszystko.
Doceniam, że twórcom chciało się targać za sobą kamerę na sam środek pustkowia, co w tamtych czasach łatwe pewnie nie było. Co więcej, nakręcili kilka scen batalistycznych. Krótkich, ale jednak.
Reszta to archetypiczne wręcz romansidło, z całkiem ładną oprawą. Takich filmów powstało później multum, ale dałem radę przymknąć oko na banalność historii i seans był całkiem przyjemny. To film, który bardziej chyba przypadnie do gustu żeńskiej części widowni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz