"Gabinet doktora Caligari" swego czasu zdobył uznanie wszystkich i był wielkim hitem. Robert Wiene próbował zatem powtórzyć swój sukces, ale tylko z efektem coraz gorszym i gorszym. Po niespełna pół roku nakręcił krótkometrażową "Genuine".
Tytułowa bohaterka była kapłanką jakiegoś plemienia. To zostaje wymordowane, a ona trafia na targ niewolników. Tam wykupuje ją pewien stary mężczyzna, by trzymać ja w zamknięciu przed światem. Genuine po jakimś czasie wydostaje się, uwodzi siostrzeńca golibrody i skłania go do zabicia starca. Potem uwodzi kolejnych mężczyzn i namawia ich do samobójstwa w imię miłości.
Zacznijmy od tego, że tytuł kłamie. Genuine nie jest żadnym nadprzyrodzonym stworzeniem... chyba. W każdym razie, na pewno nie wampirem. To demoniczna famme fatale i Fern Andra spisuje się świetnie w tej roli, ale ciężko jest kupić to, że nazywają ją najpiękniejszą na świecie.
Z reszty aktorów nikt się nie wybija. Mamy Conrada Veidta... który nie ma zbyt wiele do zagrania. Występuje za to z jedną z najbardziej idiotycznych fryzur jakie widziałem.
Odrealniona scenografia się tutaj pojawia, ale jest o wiele bardziej odjechana niż w "Gabinecie...". Tutaj to już jest całkowity, surrealistyczny odjazd i, nie ukrywam, dodaje to filmowi smaku. Wygląda to nadal świeżo i wykonanie robi wrażenie.
Jeśli chodzi o fabułę to ta jest... dziwna. O ile stylistyka szła w parze z aspektami psychologicznymi w "Gabinecie..." tak tutaj film w całości zdaje się być surrealistycznym dziwadłem. Znaczy, niby zaczynamy od tego, że pewien malarz czyta sobie książkę, zasypia i zaczyna się akcja właściwa ale... to tyle.
Scenariusz naszpikowany jest naiwnymi motywami i rozwiązaniami. Rozpoczynając od samej ucieczki Genuine, a kończąc na służącym, który słucha każdego kto nosi pierścień starca. Poważnie, wystarczy, że pokaże mu się tą błyskotkę i to sprawia, że jest na każde zawołanie.
Nie jest to dobry film, ale też nie jest zły. Jest czymś mocno pośrodku. Gdy obejrzałem go po raz pierwszy, piałem z zachwytu. Za drugim, już gorzej. Ma swoje wady i widać, że Wiene nie miał kompletnie pomysłu, po prostu kręcił, obsypał oniryczną stylistyką i miał nadzieję, że ludzie to kupią. Może gdyby posiedział nad tym filmem trochę dłużej...
W rezultacie dostajemy przyjemną, ale niezbyt udaną 40-minutową psychodelę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz