piątek, 23 stycznia 2015

Babadook (2014) reż. Jennifer Kent


Zacznę może trochę nie na temat, ale jest to dla mnie istotną sprawą przy omówieniu tego filmu. Jestem wielkim fanem horrorów. Od niemej ery, aż po czasy współczesne mogę podzielić ten gatunek na swego rodzaju ery, gdzie każda z nich była w zasadzie inna niż druga. Zaczynając od filmów niemieckiego ekspresjonizmu lat 20-tych, a kończąc na wizjonerskich, ciężkich, przekraczających wszelkie granice filmach lat 80-tych. Co jest jednak później? Od lat 90-tych powoli, powoli Hollywood zabijało kreatywność, ikoniczne serie horrorów sięgały dna, bo gdy ktoś miał dobry pomysł, to ten momentalnie leciał do kosza. Taki los spotkał "Halloween 6" i "Hellraisera 4", które były chaotycznymi i boleśnie pociętymi filmami. Później przyszła moda na wszelkiego rodzaju remaki i ogólne żerowanie na filmach, które kiedyś odniosły sukces.
Dzisiaj gatunek horroru stanął w martwym punkcie. Standard jest teraz taki, że sprzedaje się najbardziej sztampowe i durne fabuły, zasypując widza całą masą straszaków, wyskakujących z ekranu rzeczy, często bez tworzenia jakiegokolwiek klimatu czy czegokolwiek. Ale niestety ta metoda się sprawdza, bo młodzież na takie filmy chodzi i producenci zarabiają niezłą kasę. Ale czasem pojawi się film, który popełni jeszcze większą zbrodnie i będzie widzowi starał się wmówić, że jest trudny, zawiły i "mądry", tym samym będąc jednym wielkim ciągiem absurdów i wyżej wymienionych.

Pewnego dnia trafiłem na "Babadooka". A teraz powiem wam, dlaczego to jeden z najgorszych filmów grozy, jakie w życiu widziałem. Dobrym pomysłem jest, gdy horror miesza się z jakimś innym gatunkiem kina. Tutaj mamy to film psychologiczny. Jedynym powodem, dla którego w ogóle postanowiłem to cudo obejrzeć, to był jego plakat i wielki napis na nim - "Jak horrory Romana Polańskiego". Tego pana znam i jego "Apartamentowa Trylogia" to świetne filmy psychologiczne z mroczną atmosferą. Po przeczytaniu tego napisu pomyślałem, że może wyjść z tego niezły polew i że muszę ten film obejrzeć. Zakładałem, że będzie źle. Okazało się, że w rzeczywistości jest jeszcze gorzej.

Amelia to bohaterka, której mąż zmarł "X" lat temu (wybaczcie, nie pamiętam) w wypadku samochodowym. Jej syn, Samuel, ma dość specyficzną obsesję - chce chronić swoja mamę przed potworami. W tym celu buduje różne niebezpieczne maszyny jak kusza czy katapulta, którą nosi na plecach.
Amelia zmaga się ze stratą męża od kilku ładnych lat. Oglądając ją, widzę osobę, która jest świeżo po stracie. Tak to wygląda od mojej strony. Co więcej, jej syn swojej obsesji dostaje akurat wtedy, kiedy film się rozpoczyna - czyli kilka lat po fakcie. Co więcej, ma ona grupę przyjaciół i żadna z tych osób przez te wszystkie lata nie namówiła jej na pójście na terapię. Jest jeszcze kolega z pracy Amelii, który na nią leci... i ten wątek dałby jakieś możliwości do stworzenia ciekawego rozwoju postaci, ale zostaje wyrzucony tak szybko, jak się pojawia. Mało tego, nie rozumiem, czemu przełożeni bohaterki nie kazali jej udać się na terapię. Czy pielęgniarka z problemami emocjonalnymi nie stanowi zagrożenia? Rozumiem, że ten ośrodek tonie w długach, ale myślę, że postawienie warunku - udaj się na terapię, albo nie będziesz mogła tu pracować - dużo by ich nie kosztowało. Ale jedźmy dalej.

Amelia jest najgorszym i najgłupszym rodzicem na świecie. Widzi ,co dzieje się z jej synem. Ten dostaje ataków, krzyczy, tworzy te nieszczęsne machiny wojenne, a ona nie robi z tym absolutnie nic. Gdy dyrekcja szkoły mówi jej, że chłopak potrzebuje pomocy, ta strzela focha i zabiera go ze szkoły. Jest scena, w której Samuel wchodzi na szczyt huśtawki, a ona rozmawia z przyjaciółką, praktycznie patrzy się w jego kierunku i reakcji brak. Nie bierze chłopaka do lekarza, dopóki ten nie spowodował prawie wypadku samochodowego. Rodzic miesiąca! A przypominam, że to jest postać, którą będziemy obserwować w tym filmie, którą powinniśmy chcieć poznawać. Ja nie mogę tego zrobić, bo zrobiła wszystko, by nie wzbudzać we mnie sympatii, a bycia głupim i ślepym nie usprawiedliwia depresja.

No to teraz - kim jest sam Babadook? Na wstępie przyznaję, że pomysł jest w jakiś sposób interesujący, bo potwór z książki dla dzieci to coś, co dałoby możliwości do nakręcenia porządnego horroru. Zwłaszcza że sama książeczka i sam Babadook wyglądają obłędnie. To wręcz coś, co mogłoby znaleźć się w niemym filmie z okresu ekspresjonizmu. Tylko co ma lęk dziecka do potworów do depresji po utracie męża? Czy Babadook miał być jakimś ucieleśnieniem całego tego bagażu emocjonalnego Amelii? Cóż, nie wiem, bo film w zasadzie nie wykłada tego w taki sposób. To bardziej przypomina standardowe opętanie przez ducha.

Jak to się prezentuje od strony klimatu? Wszystko jest mroczne i szaro-bure i ekstremalnie przygnębiające, a film w tym, co prezentuje, jest kompletnie pozbawiony iskry i nijaki. Do tego nie stara się być jakkolwiek subtelny. Pani reżyser wyszła z założenia, że im więcej karykaturalnych zachowań bohaterów nam pokaże, tym będzie lepiej. Na doczepkę mamy jeszcze samego Babadooka, który podczas finałowych scen rozwala dom, rzuca wszystkim o ściany i wydaje z siebie ryk Godżilli. Nie żartuję - to jest ten sam efekt dźwiękowy. Jestem tego pewny.

Scena, która istotnie miała jakąś atmosferę grozy, to ta, w której Babadook odwiedza Amelię podczas snu. Trzymająca w napięciu, mroczna i do tego z kochaną animacją poklatkową. Podobały mi się również nieme filmy w telewizji, w których przemykała postać Babadooka.

Nie powiedziałem tego wcześniej, ale jak zapewne zauważyliście, film nie ma jakiejkolwiek wiarygodności, wręcz sam gryzie się po tyłku, jeśli chodzi o scenariusz. Jest taka mała scena, o której chciałbym jeszcze wspomnieć. Może to nic takiego, ale wywołało u mnie pusty śmiech. Otóż, z powodu nieobecności syna w szkole do domu Amelii przychodzą pracownicy opieki społecznej. Gdy wchodzą, widzą, że matce odbiła kompletnie szajba, dom jest zaniedbany, syn tak samo, co więcej - opowiada różne brednie. Co robią z tym wszystkim? A no nic. Wychodzą i nie wracają. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Na koniec aktorzy! Jest to po prostu mój ulubiony element tego filmu. Essie Davis na początku jest całkiem okej. Gra bezboleśnie. Jednak gdy przychodzi trzeci akt, zaczyna tak szarżować, że siedzący obok mnie ludzie w kinie zaczęli się głośno śmiać. I nic w tym dziwnego. Jej postać wtedy miała być chyba żeńską wersję Johny'ego z "Lśnienia", ale pani Davis tworzy karykaturę tejże postaci. Nie pomaga też to, że podczas gdy ta robi maksymalnie głupie miny, dostaje zbliżenia na twarz. Noah Wiseman jako Samuel jest zwyczajnie irytujący. Ciężko powiedzieć mi coś więcej. Niemal każda scena z nim jest udręką, zwłaszcza gdy przychodzi mu się jeszcze wydzierać.

Roman Polański w swojej "Apartamentowej Trylogii" pokazywał nam różne choroby psychiczne. Mieliśmy uraz do mężczyzn, depresję związaną z narodzinami dziecka i manię prześladowczą. Niemniej jednak reżyser przedstawił to w logiczny dla widza sposób. Poznawaliśmy bohaterów na tyle, byśmy mogli wczuć się w ich sytuację i sami chcieli zgłębiać ich szaleństwo. „Babadook” robi te wszystkie rzeczy źle. Udaje coś interesującego, ale tak naprawdę kpi z widza na prawie każdym kroku. To film, który zaczyna się głupio i stopniowo zamienia się w kuriozum. Podczas końcowych scen ludzie w kinie wyśmiali ten film. Ja natomiast z konsternacją patrzyłem na to, co się dzieje i zastanawiałem się: "Czy oni tak na poważnie?" Najbardziej przeraża mnie fakt, że wiele osób okrzyknęło ten film jednym z najlepszych horrorów ostatnich lat. Sam William Friedkin uznał ten film za świetny. A ja pytam: Czy oni wszyscy poszaleli!?
Może jestem zbyt ostry, bo jest to jakiś tam krok w dobrym kierunku. Potencjał był, brakowało kogoś, kto wiedziałby, jak to zrobić.
Czy kino grozy doczeka się w końcu czegoś ambitnego i przy okazji strawnego? Czy w końcu pojawi się ktoś z wizją i pomysłem na dobry film grozy? Bo jeśli TO jest szczyt możliwości w tej materii, to nie mamy już po co chodzić do kina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz